sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 8 "Even the monster can suffer"

Damon's POV

Oderwałem usta od rany na jej szyi i wypuściłem dziewczynę z objęć co spowodowało, że upadła bezwładnie na łóżko. Zewnętrzną częścią dłoni wytarłem krew z warg, cały czas przyglądając się mojej ofierze. Na moją twarz wkradł się zadowolony uśmieszek. Cóż mogę powiedzieć? Zawsze drzemał we mnie ten demon, który potrzebuje ujścia. Znalazł je dopiero kiedy zdałem sobie sprawę, że bycie wampirem to nie przekleństwo. Westchnąłem i rozejrzałem się po pomieszczeniu, zastanawiając się nad informacją dla Hope. Nie mogłem przecież tak po prostu pożywić się jej najlepszą przyjaciółką, zostawić ją półprzytomną z wielką, krwawiącą raną na szyi i nie zostawić żadnej notki z zagadką czy innego gówna. Hmm.. coś mało widocznego dla przypadkowych świadków, ale łatwo dostrzegalnego dla wyczulonego oka Hope. Pocierając dłonie z namysłu, jeszcze raz rozejrzałem się po niewielkim pokoju. W końcu nastało olśnienie. Chwyciłem smartfona dziewczyny, który leżał na szafce nocnej i ustawiłem kilka opcji. Czy to nie będzie zbyt banalne, że dokładnie w chwili znalezienia mojej ofiary, zadzwoni telefon, a na ekranie pojawi się napis "Witaj, księżniczko"? Wszystko jedno. Wiadomość jest. Odkładając urządzenie z powrotem na jego miejsce, jeszcze raz zerknąłem na nieprzytomną dziewczynę. W sumie to nawet mi jej żal. No ale cóż, sama się o to prosiła. Gdyby nie zbuntowała się i pozwoliła Hope odejść ze mną, zostawiłbym ją w spokoju. Niepotrzebne komplikacje zawsze są wkurwiające, dokładnie tak jak ta suka. Prychnąłem i wyszedłem z pokoju. Chciałem jeszcze zobaczyć moją księżniczkę zanim zacznie świtać. Nie wiedząc czemu, zawahałem się sięgając po klamkę od drzwi jej pokoju. Jakieś czarne myśli zaczęły obejmować mój umysł, ale szybko je przegoniłem i wszedłem do pomieszczenia. Spała spokojnie, a jej twarz była oświetlona przez światło księżyca, wpadające tu z pomiędzy zasłon. Delikatny uśmiech wykrzywił moje usta. Jest taka spokojna. Widzę ją w takim stanie tylko kiedy śpi. W pozostałych godzinach widzę w niej raczej przerażenie, ból i przeróżne troski. To takie smutne. Za każdym razem mam ochotę wziąć ją w ramiona, pocałować w czoło i powtarzać że wszystko będzie dobrze. Ale nie mogę... bo to ja jestem powodem jej zmartwień. To przeze mnie zniknęło z niej wszelkie szczęście. Czasami chce to wszystko przerwać, nie ranić jej więcej. Ale wtedy dochodzi do mnie, że to jedyna możliwość. Jeśli już objąłem tą drogę, nie ma odwrotu. Jednak mimo tego demona we mnie, który cieszy się z jej płaczu i bólu, mam ochotę strzelić sobie kulką w łeb za każdą jej łzę. Co i tak by mnie zresztą nie zabiło. Powoli podszedłem do jej łóżka, przysunąłem krzesło stojące nieopodal i usiadłem, przyglądając się jej spokojowi. I znów odezwał się ów demon, podpowiadając żeby to przerwać. Zabrać jej ostatnią z jej rozkoszy - spokojny sen. Zresztą nie po raz pierwszy. Nie raz zakradałem się do niej i zmieniałem jej słodkie sny w koszmary z moim udziałem. Już włamałem się do niej snu, by zmienić go w piekło ociekające krwią jej bliskich, kiedy nagle wszystkie te złe chęci znikły. Zamiast ingerować w jej fantazje senne, po prostu je oglądałem. Patrzyłem jak jej mózg próbuje, choć przez te kilka godzin nocą, uzdrowić poszarpaną bólem psychikę. Ten sen był piękny. Beztroski, szczęśliwy, idealny. Piękna polana, delikatny wiatr, zapach trawy i kwiatów. I ona. Biegająca w białej, letniej sukience. Skacząca, wygłupiająca się, roześmiana. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Właśnie taką chce ją widzieć. Szkoda tylko, że coraz mniej wierzę, że kiedykolwiek to ujrzę w realu. Westchnąłem, odepchnąłem złe myśli w kąt i znów spojrzałem na jej beztroskie wyścigi z wiatrem. Chciałem podejść, objąć ją, pocałować... ale wiedziałem, że jeśli tylko pojawię się w tym raju, ziemia pęknie, a z jej otchłani wyłonią się demony, które skradną Hope jej uśmiech. Więc po prostu byłem biernym obserwatorem. Patrzyłem jak upada i robi aniołki w trawie, zapominając że to nie śnieg. W całym tym zafascynowaniu jej wewnętrznym światem, nie zauważyłem, że w rzeczywistość złapałem ją za rękę. Uśmiech od razu zniknął z mojej zdziwionej twarzy, kiedy czekałem na jakąś reakcje z jej strony. Jednak jej nie było. Spała z całkowitym spokojem na twarzy, jej piękne rysy nie męczyła żadna zmarszczka, żadne zmartwienie. Mógłbym nawet powiedzieć, że bliżej jej było do uśmiechu. Zdziwiło mnie to bardzo, bo jak dotąd jej reakcje na mój dotyk były jednoznaczne. Ale tym razem nastąpiła miła odmiana. Nie walczyła, nie wyrywała się, nie krzywiła, nie krzyczała. A przecież wcale nie była po żadnym moim wpływem. To chyba pierwszy raz, kiedy nie odrzuca mojego dotyku, bez mojego zmuszania jej do posłuszeństwa. Uśmiech znów wkradł się na moją twarz. Delikatnie potarłem kciukiem jej skórę, rozkoszując się tą chwilą. Jednak ciekawość zżerała mnie od środka i rozkazała znów zagłębić się w jej sen. I nastąpiło kolejne zdziwienie. Dziewczyna nie tańczyła już z niewidzialnym partnerem, nie goniła wiatru i nie cieszyła się zapachem i dotykiem trawy. Stała przede mną z pochyloną w bok głową i wpatrywała się we mnie zaciekawiona. Nie sądziłem, że w ogóle mnie widziała. Nie powinno mnie tam być. A jednak przez zdezorientowanie jej dotykiem, musiałem pojawić się w śnie, który dotąd tylko podglądałem. Staliśmy w ciszy, ona zapewne czekając aż się odezwę, a ja oczekując jakiegoś jej nagłego ruchu. Krzyku czy innych oznak przerażenia. Jednak nie nastąpiły.

-Kim jesteś? - spytała z uroczą ciekawością.

Zdziwiło mnie to pytanie, lecz już po sekundzie przypomniałem sobie, że nie pamięta mojej twarzy. Już miałem się przedstawić, kiedy po wpływem nagłego natchnienia i czarnych myśli, zmieniłem moje imię i nazwisko, w opis w jakim zapewne ona mnie widziała na co dzień.

-Twoim najgorszym koszmarem.

I znów oczekując jakiś negatywnych reakcji, nie doczekałem się ich. Dziewczyna tylko się roześmiała. Kiedy ten słodki dźwięk ucichł, na jej ustach wciąż malował się ufny uśmiech.

-Przecież to nie jest koszmar.

-Rzeczywiście, nie jest. To bardzo piękny sen, księżniczko. - odparłem, łapiąc jeden z niesfornych kosmyków jej włosów i zakładając go jej za ucho.

Znów żadnych negatywnych reakcji. A nawet lekko się zarumieniła na to przezwisko, którego jak byłem pewien, nie cierpi.

-Więc, skoro jesteś moim koszmarem, a to jest piękny sen... to co ty tu robisz? - wciąż się uśmiechała, ale w jej głosie i oczach czaiła się nutka chytrości.

Zastanowiłem się chwilę nad sensem jej słów. Wbrew pozorom, wcale nie sugerowała, że nie powinno mnie tu być. Wręcz przeciwnie. Uznała, że nie jestem tym za kogo się podaję i pasuje do tego krajobrazu. Zmarszczyłem brwi. Nie odpowiedziałem, nie wiedziałem jak.

-Widocznie nie jesteś moim koszmarem. - powiedziała, a ja musiałem powstrzymać uśmiech.

To jest jedno ze zdań, które nawet nie śmiałem marzyć, że od niej usłyszę. Moje usta nie wykrzywiły się w uśmiech jedynie dlatego, że wciąż byłem mocno zdezorientowany tą sytuacją.

-Nie boisz się mnie? - zmarszczka między moimi brwiami pogłębiła się, a w moim głosie sam słyszałem niepewność.

-A mam powód? - spytała z zadziornym uśmiechem, kiedy podeszła do mnie bliżej, demonstrując odwagę.

Oznaki zdziwienia znikły z mojej twarzy a na ich miejsce pojawił się równie zadziorny uśmiech, co jej. Podszedłem do niej o krok, co prawie całkowicie zamknęło odległość między nami.

-Nie.... nie jeden. - Hope zmarszczyła brwi, ale nie cofnęła się. - Ale setki. - wręcz wyszeptałem, zbliżając swoją twarz do jej.

Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek, złączyłem nasze usta. W ten samej chwili ocknąłem się i zniknąłem z jej snu. Frustracja ogarnęła każdą komórkę mojego ciała, bo to co zrobiłem w jej śnie... to nie mogło by się stać w realu. Naprawdę traciłem już nadzieję, że kiedykolwiek pozwoli mi się dotknąć, a co dopiero pocałować, nawet jeśli uda mi się ją przekonać do bycia moją towarzyszką. Ogarnęła mnie wręcz rozpacz, spowodowana tym, że nie mogę przy niej być w sposób w jaki bym chciał. Nie czając się w cieniu i robiąc jej jakieś okropne rzeczy, ale móc trzymać ją za rękę i widzieć jej uśmiech. Przeczesałem dłońmi włosy i pociągnąłem za nie z taką siłą, że nie wiem jakim cudem ich nie wyrwałem. Hope ma rację, jestem potworem. A najgorsze, że sam doprowadziłem do tego, że myśli o mnie w ten sposób.

***

Szczerze mówiąc, mam serdecznie dość czajenia się. To całe chowanie się.. czuję się jak tchórz, którym przecież nie jestem. Ale nie mogę tak po prostu do niej wyjść. Pierdole to, że zdecydowałem się robić z jej życia piekło. Dużo mniej czasu i zachodu zajęłoby po postu przekonanie jej na samym początku, że nawet jeśli jestem wampirem, zabójczą kreaturą, to nie jestem taki zły. Powinienem zacząć od tego, a dopiero jakby się nie powiodło, skorzystać z planu B. A nie zaczynać od tej trudniejszej opcji. Idiota.

W każdym razie ma to też swoje plusy. Widzę każdą sekundę z jej życia i mimo, że zabija mnie, że nie mogę być przy niej przez cały ten czas, to jest to w końcu jakaś pociecha. Jestem przy wszystkich tych chwilach. Przy każdej łzie, każdym załamaniu, ale i przy każdym uśmiechu. Pieprzyć to, że czuję się jak jakiś zbok terrorysta szpiegujący nastolatkę. Cóż... dwa z tych określeń do mnie pasują, ale na pewno nie jestem żadnym zbokiem. Wychowano mnie na dżentelmena. Przyznam, że nie zachowuje się dokładnie tak, jak wbili mi to do głowy rodzice ponad 100 lat temu, ale gdybym mógł przy niej być... gdyby mi pozwoliła... traktowałbym ją jak księżniczkę. Tak jak każda kobieta powinna być traktowana. Nigdy nie rozumiałem współczesnych mężczyzn, którym zależy tylko na seksie. Wszyscy dziś zapomnieli o tych powszechnych ideach. Kobieta ma być szanowana, zdobywana, dobrze traktowana.,. dzisiejsi "mężczyźni" w ogóle nie wiedzą co to znaczy być dżentelmenem.

Pokręciłem głową z pożałowaniem i z powrotem wróciłem do rzeczywistości, przyglądając się pokojowi Kateriny, czekając aż Hope ją znajdzie. Siedziałem na gałęzi jednego z drzew ukryty w cieniu, który rzucała na mnie jego liściasta korona. Zaczynało mi się już powoli nudzić. Przez ostatnią godzinę wgapiałem się w to pomieszczenie, w dokładnie ten sam obraz, czekając aż drzwi się otworzą i ktoś wejdzie do środka. Zacząłem używać mojego wampirzego słuchu i podsłuchiwać rozmowy dochodzące z budynku, ale i to zdążyło mi się znudzić. To były tylko pielęgniarki rozmawiające o pacjęntach, a ile można wysłuchiwać, że współczują im takich chorób? Nagle usłyszałem jej słodki głos. Nie słyszałem go wcześniej, więc pewnie dopiero teraz się obudziła. Cóż pewnie była dopiero 7 czy 8 rano, więc się nie dziwię. Z wampirzą zwinnością przeskoczyłem z kilka gałęzi i znalazłem się na drzewie naprzeciwko okna jej pokoju. Siedziała na łóżku, przeciągając się. Hope. Słodka, śliczna Hope. Na moje usta wkradł się delikatny uśmiech, jednak od razu zniknął kiedy zauważyłem kto wchodzi do jej pokoju. Justin. Ten mały gnojek od początku wszystko komplikuje. W dodatku nieźle działa mi na nerwy, ponieważ on może robić wszystko to czego nie mogę ja. To widać jak na dłoni, że nie jest dla niej tylko kolegą. Może to nie jest miłość, ale na pewno coś do niego czuje. I nie mogę tego znieść. Na samym początku, jak tylko go zobaczyłem, znajdowałem w nim nowe możliwości. Jakiś całkowicie jej nie znany chłopak podsunął mi nowy plan. Mimo, że zabijało mnie to, że mimo, że to ja będę przez niego przemawiać, to jego usta będą ją całowały. Nie budził więc we mnie sympatii. Jednak znienawidziłem go odkąd pierwszego dnia przytulił i uspokoił Hope podczas jej ataku, który spowodowałem. Chciałem go tym spłoszyć, odstraszyć od niej, ale on tylko nabił sobie u niej punktów. Naprawdę nienawidzę tego gostka. Dlatego musiałem sprawić by uwierzył, że Hope jest chora. To musiało popsuć ich relacje. I udało się, bo pogodny nastrój uciekł z mojej księżniczki jak tylko ujrzała chłopaka.

"Hope.. ", odezwał się, ale ona nie odpowiedziała.

Wszedłem w jej umysł i jej myśli i nastawienie do Justina, wywołały u mnie uśmiech. Była zła. Bardzo zła.

"Hope, pogadajmy", odezwał się znowu, podchodząc do niej bliżej.

"Nadal uważasz, że jestem chora?", dziewczyna odezwała się po raz pierwszy.

"Słuchaj, chce cię zrozu...", zaczął, ale dziewczyna mu przerwała.

"Wierzysz mi?", spytała, patrząc na swoje palce. Ta pozycja wyrażała nieśmiałość, ale jej głos był twardy.

"Wierzę, że dla ciebie on istnieje", odpowiedział powoli i niepewnie. Bał się jej reakcji.

"Więc wciąż uważasz, że jestem chora", pokiwała ze zrozumienie, ale i z zawodem, głową.

"Hope, ja...", znów próbował się tłumaczyć i znowu mu przerwano.

"Nie jestem chora", powiedziała z wyrzutem, wstając i pokazując na siebie palcem wskazującym. Następnie odwróciła się i ruszyła w stronę łazienki.

"Gdzie idziesz?", spytał głupio chłopak.

"Wziąć prysznic", odpowiedziała szybko i już znikła za drzwiami.

Po chwili usłyszałem charakterystyczny dźwięk. Byłem niebywale zadowolony z siebie. Ta intryga była znakomita. Ona jest na niego wściekła, a on nie ma jak się obronić. Zarozumiały i jednocześnie triumfalny uśmiech malował się na mojej twarzy, a zrezygnowany chłopak upadł na krzesło wzdychając. Po niedługiej chwili moich uszu dobiegł dźwięk suszarki do włosów, a już po kilku minutach Hope ponownie zjawiła się w pokoju z lekko mokrymi włosami. Bez słowa usiadła na łóżku i pochylając się, sięgnęła pod nie, wyciągając książkę.

"Może być jak dawniej?", spytał niepewnie Justin.

"Dawniej mi wierzyłeś i nie brałeś mnie za wariatkę", powiedziała szorstko, nie odrywając wzroku od książki.

"Nie sądzę, że jesteś wariatką", powiedział broniąc się chłopak.

"Ale sądzisz, że jestem chora. To to samo", jej ton był czysty, pozbawiony jakiejkolwiek emocji.

"Nie możemy po prostu udawać, że tego nie było? Że w ogóle nic się nie wydarzyło? Nie rozmawiać więcej o tym czy On jest czy nie jest i znów normalnie pogadać?", zapytał z nadzieją.

Mogłem wyczuć, że Hope zastanawiała się na taką opcją. Spojrzała na chłopaka i z lekkim uśmiechem pokiwała głową, co spowodowało u niego szeroki uśmiech. No i oczywiście moją złość. Pierdolony gówniarz.

"W więc... co czytasz?", spytał pochylając się w przód i opierając łokcie na kolanach. Uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy.

Hope spojrzała na niego, po czym znów przeniosła wzrok na książkę, zastanawiając się czy mu powiedzieć.

"Może to dziwne, ale "Zmierzch" ", powiedziała, nie odrywając wzroku od liter, wstydząc się na niego spojrzeć.

Justin zaśmiał się krótko.

"Jakżeby inaczej. Co, marzysz, że ten twój wampir zamieni się w takiego Edwarda i będziecie żyli długo i szczęśliwie, huh?", zażartował z wesołością w głosie.

Hope obdarowała go zirytowanym spojrzeniem, ale po chwili sama się zaśmiała. Ja głębiej przemyślałem jego słowa. Nie muszę się w nikogo zamieniać. Nie znałem jakoś szczegółowo tej książki czy chociaż filmu, ale wiedziałem, że ten cały Edward był dla dziewczyn czymś w stylu wymarzonego chłopaka. Był kochający, czuły, dbał o Bellę... no i był wampirem. Przecież byłem taki sam... tylko, że ja byłem prawdziwym wampirem, a nie jakąś wymyśloną, tandetną atrapą. Jednak jakby była moja, traktowałbym ją dokładnie tak jak Edward Belle. Gdyby tylko mi pozwoliła.

"Zamknij się. To naprawdę fajna książka.", odezwała się Hope, co wyrwało mnie z namysłu.

"No cóż, dziewczyny lubią romanse", stwierdził Justin wzruszając ramionami.

Hope leżała na środku łóżka, oparta górną częścią pleców o poduszkę ustawioną przy jego ramie. Była widocznie zaabsorbowana lekturą i nawet nie zauważyła kiedy chłopak położył się obok niej. Kiedy poczuła jego bliskość, lekko się wzdrygnęła jednak widocznie nie dlatego, że nie chciała by była blisko. Przez chwile czytali razem w takiej pozycji, jednak po chwili Justin objął ją ramieniem. Krew się we mnie zagotowała i chciałem coś zrobić, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nie mogłem włamać się do jego głowy, bo mógł uwierzyć w wersję Hope, co by bardziej wszystko popsuło. Dziewczynę znów przeszedł dreszcz. Oparła głowę na jego ramieniu i znów czytali w ciszy przez kilka minut.

"To jest takie słodkie, że mógłbym zrzygać się tęczą", zażartował chłopak.

Moja księżniczka zachichotała, co mimo tego, że była tak blisko tego idioty, którego szczerze nienawidziłem, sprawiło, że chciałem słyszeć ten dźwięk już zawsze. Tak pięknie się śmiała. Przez chwile oboje byli rozbawieni, lecz w jednej sekundzie ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechy znikły z ich ust a twarze zaczęły się ku sobie przybliżać. Nie wiem czemu torturowałem się patrzeniem na to, zamiast odwrócić wzrok. Może miałem nadzieję, że w ostatniej chwili ona to przerwie? Cóż, zawiodłem się, bo ich usta się spotkały. Pocałunek był bardzo delikatny, ale i namiętny. Jedna jego dłoń wylądowała na jej policzku, delikatnie go głaszcząc. Nie mogłem patrzeć na to ani sekundy dłużej. To bolało zbyt bardzo. Nagle przypomniałem sobie o Katrinie, o której widocznie wszyscy zapomnieli. Przeskoczyłem kilka gałęzi i zajrzałem do jej pokoju. Nadal leżała zakrwawiona na łóżku. Nikt jej nie znalazła. Jakie to smutne. Wszedłem do pomieszczenia przez okno, które wczoraj zostawiłem uchylone. Nie byłem nawet pewny czy dziewczyna wciąż żyje, póki wręcz nie usłyszałem bicia jej serca dzięki moim wampirzym zdolnościom. Przegryzłem skórę na moim nadgarstku i przyłożyłem jej do lekko rozchylonych ust, by krew ściekła jej do buzi. Na początku trochę się zadławiła, ale moc wampirzej krwi od razu zrobiła swoje i jej rana na szyi zaczęła się goić. W czasie kiedy dziewczyna zszokowana podniosła się od siadu i próbowała unormować oddech, ja wycofałem wiadomość dla Hope na jej telefonie. Katrina rozglądnęła się wokół, a jej strach musiał powiększyć się wielokrotnie. Ujrzawszy krew i pewnie przypominając sobie wydarzenia w wczorajszej nocy, od razu sięgnęła ręką ku miejscu gdzie powinna być wielka rana i ze zdziwieniem spostrzegła, że skóra w tym miejscu jest zdrowa.

-Co ty zrobiłeś? - spytała wciąż będąc w ogromnym szoku.

-Wyleczyłem cię. - powiedziałem jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

-Dlaczego? - podszedłem do niej, stając przed nią i napotkałem jej pełen przerażenia wzrok. Rękę wciąż trzymała na szyi.

-Bo mi się przydasz skarbie. - oznajmiłem z chytrym uśmieszkiem na twarzy.

***

Plan idealny. Zapewne bardzo bolesny dla Hope, ale nie dała mi wyboru całując tego sukinsyna. Można powiedzieć, że to po prostu dla zemsty... i to by była racja. Jednak nie mogę na to nic poradzić. Muszę zniszczyć ich relacje. Stałem w korytarzu niedaleko pokoju mojej księżniczki, udając, że bawię się telefonem, kiedy tak naprawdę chciałem mieć po prostu dobry widok na całą scenę. Katrina stała obok mnie, będąc w całości moją marionetką. Nie zdawała sobie sprawy z tego gdzie jest, co robi, nawet nie myślała. Była w 100% zdana na mnie. Cały czas kontrolując jej umysł, włamałem się też do głowy Justina, wymyśliłem jakąś denną wymówkę i zmusiłem go do wyjścia na korytarz. Nie powiem, kontrolowanie w tak dużym stopniu obu umysłów na raz nie jest łatwe, ale przy moich umiejętnościach byłem w stanie tego dokonać. Jeszcze tylko zawiadomić Hope.

"Witaj, księżniczko", wysłałem tą myśl do jej głowy, jednocześnie będąc i w jej umyśle.

W odpowiedzi znalazłem jej wielkie przerażenie.

"Nie bój się, nic ci nie zrobię. Tym razem. Ale musisz się o czymś dowiedzieć, więc wyjdź na korytarz.", nie otrzymałem od razu odpowiedzi, ani nawet nie odczytałem by była przekonana by to zrobić, więc znów się "odezwałem".

"Zaufaj mi, kochanie. Musisz to zobaczyć. Twój kochaś chyba nie jest dokładnie taki jaki myślisz, że jest", tym razem wiedziałem, że mnie posłucha.

Czas więc zacząć przedstawienie. Justin i Katrina pod moim wpływem oddalili się ode mnie na bezpieczną odległość. Hope nie mogła się domyślić, że to ja. Miałem być tylko niedostrzegalnym widzem. Po kilku sekundach śliczna główka mojej księżniczki wyjrzała zza framugi drzwi. Najpierw spojrzała w przeciwnym kierunku, a potem w stronę moim marionetek, które już zaczęły spektakl. Usłyszałem jak zaskoczona głośno wciąga powietrze. Otóż jej najlepsza przyjaciółka stała oparta o ścianę, a chłopak, z którym przed chwilą się całowała, stał niebezpiecznie blisko Katriny, opierając się ręką o ścianę, obok głowy dziewczyny. Oboje się śmiali, a ona zagryzała wargę. Widać było jak na dłoni, że ze sobą flirtują. Widziałem, że to już mocno zabolało Hope, ale to nie było to co miała zobaczyć. Po kilku sekundach twarze pary zaczęły się ku siebie zbliżać, by w końcu zamknąć się w namiętnym pocałunku. Obserwatorka przedstawienia znów wciągnęła głośno powietrze i zasłoniła dłonią usta z szoku. Łzy zaczęły zbierać się w jej oczach. Tym czasem pocałunek Katriny i Justina stawał się coraz intensywniejszy. Dziewczyna wplotła palce w jego włosy, a on trzymał ręce na jej talii i całował ją z taką siła, że mocno przyciskał ją do ściany. Hope zaczęła płakać. Wtedy całą swoją uwagę skupiłem właśnie na niej. Obudziło się we mnie poczucie sumienia, kiedy słone łzy spływały strumieniami po jej policzkach, a z ust wydobywało się ciche łkanie. Wtedy zrozumiałem jak bardzo ją zraniłem. Zacząłem, jak zawsze, wszystkiego żałować. Tym razem jednak było gorzej. To nie były fizyczne rany, to nie był zwyczajny cios psychiczny. Złamałem jej serce. Dziewczyna uciekła, znikając w pokoju, nie mogąc już dłużej patrzeć na zdradę przyjaciół. Cóż, jeden z nich mógł być nawet czymś więcej. W tej jednej chwili chciałem pobiec za nią. Zrobiłem krok do przodu i wyciągnąłem rękę, a w gardle formowało się "Hope, zaczekaj.". Jednak tak szybko jak się na to zdecydowałem, tak szybko zawahałem się, nie wykonałem żadnego więcej ruchu, a zdanie ugrzęzło w zamkniętych ustach. W czasie mojej nieuwagi straciłem panowanie nad moimi marionetkami i zbudziły się z niewiedzy. Wręcz odskoczyli od siebie, wymienili zaskoczone spojrzenia i kilka zdań, po czym Katrina domyśliła się co się stało i pobiegła w stronę pokoju Hope powtarzając "o nie". Justin ruszył za nią, ja pozostałem w miejscu, próbując przetrawić to co się wydarzyło. Tak bardzo ją zraniłem. Nie chciałem tego. Nie sądziłem... nie... wiedziałem, że tak będzie, ale byłem tak zaślepiony własną krzywdą... Co ja narobiłem?

_________________________________________________________________________
I jak wam się podoba?? Czy Hope wybaczy Katrinie i Justinowi, jak pozna prawdziwą wersję zdarzeń? Czy może im nie uwierzy? Czy w geście rozpaczy i zrezygnowania odejdzie z Damonem? Czytajcie dalej by się dowiedzieć.

Cały rozdział z punktu widzenia naszego wampirka terrorysty, jak wam się to podoba? Wychodzi na to, że nawet ona ma uczucia i sumienie. Piszcie swoje opinie w komentarzach :)

Jak już napisałam na górze rozdziału, powstało konto informacyjne bloga na twitterze. Jeśli ktoś chce być informowany i ma konto na tt podajcie w komentarzach. Jest już tam parę tweetów "spojlerów" z tego rozdziału. Powiedzcie mi co o tym sądzicie :D

Wiem, że rozdziału nie było już chuj długo i nawet nie będę się tłumaczyć, bo nigdy i tak nic to nie daję. PRZYZNAJĘ, ŻE ZAWINIŁAM I BARDZO PRZEPRASZAM. MOŻECIE MNIE ZBIĆ NA KWAŚNE JABŁKO JAK CHCECIE BO ZASŁUŻYŁAM. Mam też nadzieję, że nie zawale znowu i następny rozdział będzie całkiem niedługo. W kocu semestr się już kończy, poprawianie ocen się skończyło.

także do nn
ily

Prosze:
CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE
Kontakty do mnie jeśli masz pytanie:
ASK i TWITTER albo NAPISZ W KOMENTARZU

2 komentarze:

  1. Jeeeeeeej w końcu <3
    Rozdział super trochę szkoda mi tego wampirka ale szkoda mi też Justina, chciałabym żeby oni byli razem. Są słodcy a ten wampirek niech da im spokój :(
    Mam ogromną nadzieję że następny będzie bardzo szybciutko ! :D
    Życzę weny!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku podoba mi się ta strona tego wampira:)

    OdpowiedzUsuń