sobota, 11 czerwca 2016

Rozdział 13 "Sparkles in the eye"

Nerwowo stukałam palcem wskazującym w prześcieradło, we własnym, nikomu nie znanym rytmie. Po chwili nerwica zaraziła też nogi, które podskakiwały lekko, a stopy uderzały leciutko w podłogę. Ten mały, niemuzyczny koncercik zaczynał działać mi na nerwy. A może nie chodziło a niego, tylko o to nieznośne czekanie.
-Która godzina? - spytałam Justina, który leżał na łóżku obok mnie, w czasie gdy ja siedziałam na jego skraju.
Chłopak podniósł rękę by spojrzeć na zegarek na nadgarstku. Potem opuścił ją z westchnieniem i przetarł dłońmi twarz.
-16.25.
-Powinnam już iść? - odwróciłam głowę w jego stronę. A przynajmniej w miarę możliwości, bo w końcu nie jestem sową.
-Ustaliliśmy, że zaczekasz aż ktoś po ciebie przyjdzie.
-Ale..
-Żadnego ale. - zarządził i tym samym skończył ten temat, a ja skrzyżowałam ręce na piersi z naburmuszoną miną.
Nogi znów zaczęły mi podskakiwać. Nie minęło pewnie nawet 30 sekund, które dla mnie były godziną, nim znowu spytałam o godzinę, a Justin przycisnął poduszkę do twarzy i wydał z siebie krzyk irytacji. To sprawiło, że zaśmiałam się krótko, ale nie uspokoiło moich tików nerwowych, więc po minięciu kolejnych kilkudziesięciu sekund, znów otworzyłam usta by zadać to samo pytanie po raz dziesiąty. Tak, liczyłam. Ale kiedy miałam poszarpać i tak już wymęczone nerwy Biebera, ktoś otworzył drzwi.
-Kochanie, ktoś cię odwiedził - powiedziała czarnoskóra kobieta w średnim wieku. - Ty, Justin, zaczekaj na nią chwilę tutaj. - dodała, gdy zauważyła, że nie jestem sama.
Wstałam i podeszłam do drzwi na drżących nogach. Zachowując się jak galaretka przeszłam korytarz, zeszłam schodami na dół i skierowałam się do pokoju odwiedzin. W progu zaczęłam trząść się o wiele bardziej, o ile było to możliwe. Było.
Siedział w tym samym miejscu, w tej samej pozycji i z tym samym krzywym uśmiechem co wczoraj. wzięłam głęboki oddech i przeszłam te parę kroków do stolika. Usiadłam, nadal mając ręce skrzyżowane na piersi jakby było mi zimno. A nie było, mimo że miałam na siebie cienki podkoszulek, a od mojego "gościa" biło lodem.
-Witaj, księżniczko. - powiedział nonszalanckim tonem, opierając się łokciami o blat drewnianego mebla. - Przemyślałaś sprawę?
Przełknęłam głośno ślinę. To chyba będzie mój nowy nawyk w stresujących sytuacjach. W głowie powtarzałam każdy punkt planu, który wczoraj ułożyłam wraz z Justinem, a także wszystkie plany od B do D. Dwa ostatnie jednak miały tylko jedną komendę: Uciekaj gdzie pieprz rośnie. Odchrząknęłam, no miałam dziwne wrażenie, że cały głos skumulował się w zaciśniętym gardle i nie będzie chciał z niego wyjść.
-Tak.
Salvatore znowu miał na sobie okulary przeciwsłoneczne, jednak mogłam jasno zauważyć jego zdziwienie i zmarszczone brwi.
-Czy to odpowiedź? - spytał z pozoru pewny siebie, ale gdzieś tam w jego głosie kryła się nutka niepewności i szoku.
-Nie. Znaczy tak.. znaczy nie. - język plątał mi się niemiłosiernie. Uwolniłam ręce z supła i jedną dłonią przeczesałam włosy. - "Tak" to odpowiedź na pytanie, które przed chwilą zadałeś. "Nie" to ta.. ogólna odpowiedź. - sprostowałam czując się jakbym była wypytywana w szkole i pomyliła datę pierwszej wojny światowej z drugą.
Damon opadł plecami na oparcie fotela, jedną rękę pozostawiając na stole i bawiąc się scyzorykiem. Moje oczy rozszerzyły się widząc to narzędzie. Rozejrzałam się po sali poszukując znajomej twarzy. Nie znalazłam jednak nikogo kto nie byłby pacjentem, czekającym na odwiedziny. Czyżby nie przyprowadził nikogo?
Cisza zaczynała gęstnieć w powietrzu i ciążyć mi coraz bardziej. Po pewnym czasie miałam wrażenie jakby warzyła dobre 10 kilogramów i próbowała zmiażdżyć mnie z każdej strony. I wtedy gdy już miałam ją przerwać, mężczyzna na przeciwko mnie się zaśmiał.
-Mała, głupiutka Hope.. - powiedział tonem jakim mówi się do dziecka, kiedy przez swoją głupotę wywróci się z roweru i rozbije kolano. Scyzoryk, którym do tej pory dziobał drewnianą powierzchnię wbił się w nią z głośnym hukiem, w tym samym czasie, w którym Damon zacisnął wargi. - Wiesz.. nie mogłem się zdecydować nad ofiarą, więc dzisiaj ty ją wybierzesz. - uśmiechnął się szyderczo.
Moje oczy wielkością przypominały pewnie mandarynki. Nie ma mowy bym skazała kogoś na śmierć. Nie zrobię czegoś takiego! I wtedy mój rozmówca zdjął okulary i spojrzał mi głęboko w oczy. Dobrze wiedziałam co to znaczy. Pokręciłam błagalnie głową, kiedy jego źrenica powiększyła się, by potem wrócić do normalnych rozmiarów. W moich oczach były łzy, a w głowie pojawiła się jedna myśl, wyganiająca każdą inną. "Zabij go". Spojrzałam na chłopaka na końcu sali. Nie znałam go zbyt dobrze, tylko czasami widziałam, jak rozmawiał z matką, która przychodziła codziennie. Kiedyś odwiedziło go młodsze rodzeństwo. Rozpłakał się gdy zobaczył swoje małe siostrzyczki. Przytulił je i nie puścił przez dobre parę minut. I przez tyle też czasu uśmiechałyśmy się z Kat patrząc na nich. Nie mogę zabić kogoś takiego. Kogoś tak bardzo wypełnionego miłością. Kogoś kogo tak bardzo kochają inni. Nie mogę zabrać komuś syna, brata.... Nie mogę. Spojrzałam błagalnie na Damona, ale on tylko uśmiechnął się szerzej i włożył mi scyzoryk do dłoni.
-Proszę...- głos mi się trząsł kiedy wstałam i skierowałam się w stronę ofiary.
Ale było już za późno. Salvatore zniknął z mojego punktu widzenia, a ja powoli stawiałam kolejne kroki ku zabójstwie. Łzy spływały po moich policzkach, plamiąc wykładzinę, która niedługo zaleje się rdzawą czerwienią. Z całych sił próbowałam powstrzymać mięśnie przed podniesieniem ręki. Byłam już tak blisko i łkałam ciche "przepraszam" co sekundę. Stał przy oknie, przytrzymując zasłonę i spoglądając na dwór. Miał na twarzy tak szeroki uśmiech. W jego twarzy było tyle emocji, a niedługo nie będzie żadnej, gdy zastygnie w wiecznym spokoju. Gdy go zabije. Płakałam, błagając o wybaczenie gdy nóż był centymetry od jego skóry. Zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć własnej zbrodni. I wtedy czar prysł. Moja ręka z siłą poderwała się do tyłu, w kierunku, w którym napinały się mięśnie nie chcąc wykonać rozkazu. Chciałam odwrócić się i spojrzeć zdziwionym wzrokiem na Damona, ale nim zdążyłam chociażby drgnąć on już stał za mną. Objął mnie jedną ręką w pasie, a dłoń drugiej trzymał na mojej szyi. Nie zaciskał jej. Po prostu trzymał.
-Naprawdę chcesz kogoś zabić? - wyszeptał mi prosto do ucha. - Wiesz przynajmniej o nim cokolwiek? - jego głos brzmiał jak z filmów, kiedy to chłopak szepcze do ucha dziewczynie romantyczne kwestie. Mówił czule. Mówił tak gdy wyznawał mi miłość. A teraz mówił tak nawiązując do morderstwa. - Ma 18 lat. Gdy miał 15 jego ojciec odszedł, a matka zaczęła pić mając jednocześnie pod opieką dwa niemowlęta. Po roku i rozprawie sądowej, zabrano jej je i oddano ojcu. James, bo tak nazywa się chłopak, którego omal nie zabiłaś, nie odszedł, bo ciągle wierzył, że jego rodzicielka się zmieni. Tak się nie stało. W końcu chłopak nie wytrzymał psychicznie i zaczęły nękać go napady agresji. Dlatego tu trafił. Jego matka przejęta stratą jedynego dziecka, rzuciła alkohol i codziennie odwiedza go, błagając o wybaczenie, mimo że on nie ma już do niej żalu. Bardzo się kochają. - Przerwał na chwile, zdejmując jednocześnie rękę z mojej krtani. - Naprawdę chcesz zabrać tej biednej kobiecie jedyne dziecko? Ciekawe czy znowu zacznie pić. A może po prostu się zabije? - brzmiał tak beztrosko, a ja płakałam coraz bardziej. Nie mogę tego zrobić.
-Nie chcę tego zrobić... Proszę. - załkałam.
-I nie musisz. Shhh - uspokajał mnie jak dziecko, które boi się, że pod łóżkiem jest potwór i nie chce zasnąć. - Nie musisz. Wystarczy jedno słowo, mała.
Zauważyłam wtedy różnicę w jego zachowaniu, która wcześniej była niewidoczna. Nie mówił już do mnie "skarbie" i "kochanie", a gdy z jego ust wychodziło "księżniczka" była to raczej kpina. Bo nie byłam już jego księżniczką. Kat miała rację. Teraz byłam tylko celem, który chce osiągnąć, bo nie pasuje się poddać. Nic już dla niego nie znaczę.
Korzystając z tego, że jedna jego ręka opuściła moje ciało, a druga poluzowała uścisk, odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam mu prosto w oczy. Te czarne, puste oczy.
-Już mnie nie kochasz. - powiedziałam bez ogródek.
Damon zmarszczył tylko brwi patrząc na mnie z góry. Trwaliśmy tak chwile.. nie wiem jak długą. Ale była to chwila, która się nie przeciągała. Nie trwała też szybciej. Była normalna. Nawet nie przeszkadzała. Cisza była dziwnie komfortowa mimo ciągłego kontaktu wzrokowego. Czułam się naturalnie. Jakby to, że stoję 10 cm od niego i wpatruje się w jego tęczówki było czymś z czym się urodziłam. Tak było gdy jeszcze miął człowieczeństwo.
-To nie tak, że cię nie kocham. Nie zapomniałem niczego, tylko wyłączyłem to. Pamiętam każdy szczegół, który w tobie kocham i każdą sekundę z naszych wspólnych dni. Każdy pocałunek... pamiętam dokładnie smak twoich ust. To nie tak, że usunąłem emocje. Ja je tylko wyciszyłem. One nadal tam są, tylko nie mają prawa głosu. Wiem że cię kocham, wiem dlaczego i jak bardzo, ale po prostu tego nie czuję. - w czasie gdy to mówił, jego palec wskazujący zaznaczył ścieżka po mojej linii szczęki, by mógł złapać mnie lekko za brodę i kciukiem rysować arcydzieła na ustach. Gdy to mówił był skupiony, ale nie myślał nad słowami. Gdy to mówił, mówił to mój stary Damon. Był tak gdzieś, tylko schowany. Gdy to mówił, w jego oczach były iskierki i już nie były takie martwe i puste.
Gdy to mówił, jego człowieczeństwo wypływało na powierzchnię, by zalać oczy emocjami.
Ale tego nie zrobiło.
Utknęło gdzieś w połowie drogi i Damon zamiast mnie pocałować zniknął. Po prostu wyparował, gdy z przymkniętymi powiekami czekałam, aż jego usta zderzą się z moimi. Gdy otworzyłam oczy, jego już nie było, tak samo jak scyzoryka, a James nadal żył. Co więcej wszyscy się ocknęli i wyżej wymieniony chłopak zauważył mnie i uśmiechnął się lekko, przedstawiając się. Dopiero to pozwoliło mi się ocknąć. Podałam mu rękę i swoje imię, po czym odwzajemniłam uśmiech i niemal biegiem dotarłam do windy. Na szczęście tylko ja postanowiłam z niej teraz skorzystać. Gdy drzwi się zamknęły oparłam się o tylną ścianę. Potrzebowałam chwili by przetrawić to co się stało. Chwili nieco dłuższej niż podróż z parteru na 2 piętro. wcisnęłam przycisk "stop", nie zważając na to, że ktoś może czekać na windę. Ja potrzebowałam jej teraz bardziej. Zsunęłam się po ścianie, siadając na zimnej podłodze. Przetarłam dłońmi twarz, ale to nie pomogło ani trochę. Kontynuując wyprawę, palce przeczesały moje włosy i pociągnęły za nie po obu stronach mojej głowy. Gdy je puściłam, prawdopodobnie wyglądały jakbym od tygodnia nie widziała szczotki.
Te iskierki w jego oczach. Miał takie same zaraz po każdym pocałunku. Jego uczucia wracały. Spieprzyłam to. Mogłam działać dalej, zauważyć to wcześniej, zrobić cokolwiek więcej. Mogłam. I to męczy mnie najbardziej. Wstając z podłogi czułam się dziwnie ociężała. Jakbym ważyła tonę. Przycisnęłam ten sam guzik po raz drugi, uruchamiając windę, która po paru sekundach zatrzymała się na moim piętrze. Powolnym krokiem zaszłam pod moje drzwi i weszłam do pokoju. Justin już tam na mnie czekał i gdy tylko mnie usłyszał, spojrzał na mnie wyczekująco. Moja mina jednak nie była zbyt optymistyczna, więc i jego zrzedła.
-Co się stało?
-Prawie mi się udało. - odparłam na wydechu, siadając na krańcu łóżka. Zaraz po tym z rękami zasłaniającymi twarz, opadłam plecami na materac.
-To źle? - spytał kładąc się obok mnie, na boku,
-Brakowało tak niewiele! - wyrzuciłam z wyrzutem do samej siebie. - Gdybym szybciej zareagowała... aghhhh - wyrzuciłam pełen zirytowania odgłos w poduszkę, jak Justin pół godziny temu.
-Dobra opowiedz mi co się  dokładnie stało. - powiedział zabierając mi urządzenie wyciszające.
Więc opowiedziałam mu wszystko co do minuty. Z każdym słowem miałam do siebie coraz więcej żalu, za opóźnioną reakcję. Bieber cały czas słuchał w wielkim skupieniu. Dopiero kiedy skończyłam, odwrócił wzrok od mojej twarzy.
-Nadal nie rozumiem, dlaczego to takie złe. - powiedział po oblizaniu ust, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - Znamy jego słabość! To pierwszy krok do sukcesu. -  rozłożył szeroko ręce - Trzeba tylko wymyślić jak to wykorzystać. - wzruszył ramionami jakby plan zasadzki na wampira pozbawionego uczuć był bułką z masłem.
-Ok... więc jak to zrobimy ? - spytałam uznając, że nie ma sensu uświadamiać mu o tym jak trudna jest to sprawa.
Tym razem plan nie miał punktów. Nie było alternatyw. Było jasne polecenie. Mam pokazać co ja czuję do niego. Mam pokazać uczucia, do których sama się nie przyznaje. Uczucia schowane tak głęboko, że ekipa najlepiej przeszkolonych górników by się tam nie dostała. Uczucia, które stawiają mnie w roli wariatki. Ale gdzieś tam były i ja to wiedziałam. Nie mogłam zaprzeczać. Nie mogę nazwać tego miłością, ale każde nawet najmniejsze przyznanie się, że gdzieś wewnątrz mnie jest osoba, która nie uważa tej kreatury za potwora i ufa mu, jest kluczem do obudzenia w nim uczuć.
Uznaliśmy, że nie mogę z tym tak po prostu wyskoczyć. Muszę zacząć spokojnie, nie mogę pozwolić mu zajrzeć pod maskę. Ujawnienie uczuć to ostateczna karta. As, który zadecyduje o wszystkim.
Około godziny 20 Justin musiał opuścić szpital. Nie mając nic innego do roboty, postanowiłam wziąć prysznic, bo przecież każdy wie, że podczas tej czynności najlepiej się myśli. Czyste jest nie tylko ciało, ale i umysł. Tak więc, weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi na klucz. Nie żeby ktoś miał tu wejść, to z przyzwyczajenia. Zanim jeszcze spojrzałam w lustro, kilka razy potarłam twarz dłońmi i przeczesałam palcami włosy. Próbowałam się obudzić, ale nie działało, jak co wieczór z resztą. Oparłam ręce na umywalce i przyjrzałam się sobie dokładnie.
Podkrążone, zaspane oczy, zero makijażu, który mógł by to ukryć, usta popękane od ciągłego gryzienia ich w niepokoju, świeżo potargane włosy, zmęczony życiem wzrok. Cała ja. Kto by pomyślał, że kiedyś dziewczyna w lustrze była tylko wkurzona na wszystko wokół. Podchodziłam do lustra kręcąc głową z niedowierzeniem, przypominając sobie wszystkie złe wydarzenia z danego dnia. Potem zmywałam makijaż, myłam zęby, czesałam i związywałam włosy, które mają genetyczny talent to kołtunienia się i spadania na twarz, czego nie cierpię, a następnie szłam pod prysznic, bądź do wanny. Tam nie przejmowałam się niczym, pozwalając by woda i mydło zmyły ze mnie wszelkie złe wibracje. Koniec końców odświeżona i ubrana w piżamę, składającą się z za dużej koszulki i dolnej części bielizny, pełna pozytywnej energii, kładłam się do łóżka i zapadałam w błogi sen.
Ale odkąd moje życie obróciło się na pięcie o 180 stopni, mój wieczorny rytuał zmienił się w rutynowe czynności i myślenie nad podłością życia, a koniec zawsze był taki sam: modlitwa by to wszystko okazało się snem  i zapadanie w prawdziwy sen, który albo był piękny (przez co budziłam się zawiedziona, że to nie prawda), albo okropny (wytworzony przez moją potarganą psychikę i budzący mnie parę razy w nocy) albo sterowany prze Niego (nieważne czy dobry czy zły i tak wprawiał mnie w złe samopoczucie i odbierał bezpieczeństwo, które czułam w moim kochanym pokoiku).
Tak i teraz, wykonałam monotonię w postaci mycia zębów i uporaniem się z włosami i weszłam pod prysznic, by szum wody pobudził mózg do działania. Byłam zmęczona myśleniem. Chciałam tylko chwili totalnej ciszy i spokoju, by po prostu zamknąć oczy i wyłączyć wszystko. Coś podobnego miałam podczas pobytu w izolatce. Damon zapewniał mi właśnie takie chwile relaksu. Wchodził mi do głowy, stawiał mnie w najbardziej łagodnym krajobrazie i pozwalał poleniuchować i zdać się na niego. Nic mnie nie obchodziło. Nic nie niepokoiło. Wszystko było w doskonałej harmonii. Przynajmniej dopóki nie zburzył jej i nie podeptał na małe kawałeczki. Kłamstwo to jedna z najgorszych rzeczy w współczesnym świecie. Zwłaszcza gdy kłamiesz w sytuacji, kiedy zawiniłeś i nie przyznajesz się do błędu. Ukrywasz fakty i pozwalasz komuś myśleć, że jesteś aniołkiem. To totalna głupota, bo prawda jest niesamowicie uparta. Chociażbyś zamknął ją w najlepiej strzeżonym skarbcu, ona się wydostanie. Bo prawda nienawidzi ludzi. Zwłaszcza tych, którzy nie lubią jej.
Oparłam się plecami o zimne kafelki, bo skończyłam wszystkie "prysznicowe czynności", ale nie chciałam jeszcze wracać do świata realnego. Chciałam zostać tutaj, aż cała ciepła woda świata się skończy i zmarznę. Póki co to nie nastąpiło, więc cierpliwie czekałam. Czekałam, czekałam i czekałam tak długo, że odpłynęłam. Nie mam na myśli snu, tylko stanu w którym się nie funkcjonuje. Żyjesz i oddychasz, ale jesteś tylko roślinką, która ma gdzieś to co się dzieje wokół. Oczywiście metaforycznie, bo gdybym naprawdę była kwiatuszkiem na łące, nie podskoczyłoby mi serce słysząc dźwięk zamykanych drzwi. Ktoś chyba chciał bym to słyszała, bo inaczej nie trzaskałby nimi tak głośno.
Owinęłam się ręcznikiem, uprzednio przetrzepując nim włosy, by pozbyć się nadmiaru wody, i ostrożnie wyszłam z pomieszczenia. Najpierw tylko uchyliłam drzwi i wystawiłam głowę, a upewniając się, że gościa tu nie ma, pozwoliłam sobie wyjść. Para z łazienki ledwie widocznie ulatniała się za zewnątrz, przypominając jednocześnie o różnicy temperatur między pokojami. Zadrżałam lekko, ponieważ nadal byłam pokryta kropelkami, które wyparowując z mojego ciała, sprawiały wrażenie jakbym wyszła naga na dwór w zimie.
Rozejrzałam się uważnie po pokoju. Po trzeciej takiej wędrówce oczami, zauważyłam niewielką kartkę nad moim łóżkiem. Ku mojemu przerażeniu, była przyczepiona do ściany za pomocą scyzoryku. Tego samego, który miał dzisiaj Damon i którym o mało co nie dokonałam zabójstwa. Wyciągnęłam drżącą rękę w celu wydostania karteczki. Usiadłam na łóżku, kładąc narzędzie obok i zastanawiając się czy na pewno chcę przeczytać odwrót papieru. Po kilu minutach bezcelowego wpatrywania się, ciekawość wzięła górę. A jak wiadomo, ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Moja ręka w odruchu powędrowała do ust, co nie stłumiło jednak pisku. To było zdjęcie. Zdjęcie martwego Jamesa. Łzy od razu spłynęły mi do oczu. Zaczęłam cicho łkać, wpatrując się w obraz chłopaka, leżącego na podłodze z otwartymi, martwymi oczami i z rozciętym gardłem. Przypomniałam sobie to wszystko co mówił Salvatore. O jego matce, sile, miłości... i po prostu wybuchłam. Zdjęcie upadło na ziemię, a ja oparłam łokcie na kolanach i pochylona, z twarzą zasłoniętą przez dłonie, płakałam. Po prostu płakałam. Nie mogłam zmusić się do czegoś więcej. To była moja wina. Mogłam się poddać. Nikt by nie ucierpiał. Wtedy zaczęłam wątpić czy dalsza walka ma jeszcze jakichś sens. Jutro umrze kolejna osoba. Kolejna osoba z własną historią. Kolejna NIEWINNA osoba. A ja będę miała kolejną krew na rękach.
Kiedy zdołałam się już uspokoić i zdjęłam ręce z twarzy, zauważyłam, że na zdjęciu jest coś napisane. Wcześniej byłam zbyt przejęta by to zauważyć.

Droga księżniczko,
co prawda, nasze spotkanie przebiegło nieco inaczej niż planowałem, przez co nie było ci dane dokończyć tego co zaczęłaś. Dlatego wyręczyłem cię. Nie ma za co. 

Twój Damon

Ironia wręcz wylewała się z liter. Każde kolejne słowo było nią przesiąknięte bardziej niż poprzednie. To wzbudziło we mnie pewną złość. Kpił ze mnie. Kpił z mojej wrażliwości. Kpił z mojej empatii. Kpił z tego nie nie byłam potworem. Napisał o zabójstwie w moim imieniu, jakby właśnie poinformował mnie, że zrobił za mnie zakupy. W złości zacisnęłam wargi. On nie może taki pozostać. Nie pozwolę by osoba, która wymyślała dla mnie łąki, białe sukienki i warkocze z wplecionymi kwiatami drwiła z mojego człowieczeństwa. By ktoś kto czytał mi wiersze, wysyłał mi wyprute z uczuć liściki. By ktoś kto nazywał mnie swoim skarbem, uważał mnie za wygraną w grze. Nie pozwolę by tak wspaniała osoba, była niszczona. 
Włączę mu te cholerne emocje. W ten czy inny sposób. 

Damon's POV

Ok, ucieczka nie jest zbyt męskim zagraniem. Jednak to jedyne co mogłem zrobić. Jej oczy... Te piękne oczy... Płynąłem w nich jak w morzu... do czasu aż zacząłem tonąć. Z początku powoli, potem coraz gwałtowniej. Więc po prostu uciekłem. Od tych oczu, od tego oceanu, od tych uczuć, które wypływały na powierzchnię mojej własnej głębi. Nie mogłem na to pozwolić. Nie pozwolę jej wygrać. A zrobiłbym to gdyby moje usta złączyły się z jej. Cholera jasna, jej usta. Te wspaniałe, miękkie wargi, których całowanie jest jak tlen, gdy dusisz się tonąc w jej oczach. Te pocałunki, które są jak promyki słońca podczas wieków ciemności. Te pocałunki, które sprawiają, że serce bije szybciej i czuję się taki żywy. Jej usta smakują życiem, wolnością, spokojem, harmonią... szczerzę to smakują wszystkim tym czego się w danej chwili potrzebuje. Jej pocałunki potrafiłyby wyciągnąć ukryte we mnie dobro na światło dziennie. I właśnie dlatego nie mogłem jej pocałować. Mimo że chciałem tego jak niczego innego. Chciałem tego tak bardzo, że byłem gotowy błagać. Byłem gotowy paść na kolana i błagać o przebaczenie. 
A to oznaczało, że ten mięczak z uczuciami próbuje się wydostać. 
Udało mi się uciec, jednak gdy tylko dotarłem na tyły budynku, oparłem się plecami o pierwsze lepsze drzewo i złapałem za serce. Nie, nie miałem zawału. Chociaż można by to było nazwać atakiem serca. Bolało. Cholernie bolało, bo tak właśnie boli miłość. Zwłaszcza ta nieodwzajemniona i nieszczęśliwa, gdy wiesz że druga osoba cię nie porostu nie pokocha, ale ty czekasz jak głupi, gotowy oddać jej swoje serce nawet i dosłownie. To boli. Boli cholernie bardzo. Trwałem w prawie tak wielkiej agonii, że miałem ochotę wyrwać sobie ten przeklęty organ. Nie jestem pewny dlaczego przestałem to czuć. Jest możliwość, że pstryczek się przełączył, ale ja wyłączyłem wszystko ponownie. Byleby tego nie czuć. 
Nie pozwolę sobie na ten ból. Nie jeśli będzie tak okropnie. A jedyną rzeczą, działającą jak aspiryna na moje emocje była Ona. Ona, która nie chciała wcale ukoić mojego bólu. Ale to właśnie ona była jedynym lekarstwem. Mógłbym włączyć wszystko, zatonąć w cierpieniu, pozwolić sobie zrzucić się z urwiska, do tych wszystkich morderczych piranii zwanych emocjami, gdybym tylko wiedział, że ona to ukoi. Gdybym tylko wiedział, że wtedy mnie pocałuje. Że będzie blisko i że mnie uchroni. Że będzie ze mną zawsze i już nie pozwoli by bolało. Chcę tylko by była ze mną...
Chwila, co? 
Co ja do kurwy nędzy wygaduje?
Nie chce jej! Nie chce jej pocałunków i nie chcę jej bliskości! 
Cholera widocznie działa na mnie bardziej niż by się wydawało. Wyciąga moje człowieczeństwo nawet na wierzch nawet gdy nie ma jej w pobliżu. 
O nie, nie ze mną te numery. 
Potrzebuje jej tylko do jednej rzeczy: by wygrać. To pieprzona gra bez zasad, ale nie ma mowy bym ją przegrał. A skoro nie ma zasad, wszystkie sztuczki są dozwolone. A tak się składa, że mam ich cały rękaw.

_________________________________________________________________________
I jak się podoba? Jakie jeszcze Asy ma Damon? Czy Hope uda się przywrócić mu uczucia? Kto wygra tą grę? Czytaj dalej, a się dowiesz.

Wiem, że pewnie mówiłam to już dziesiątki razy, ale w sumie zbliżają się wakacje, a kiedy już nadejdą nie będę miała żadnych przeszkód (bo póki co ostatnie poprawki, wycieczka i składanie papierów, więc mam trochę na głowie), a zarazem mam mnóstwo pomysłów, więc być może uda mi się dodawać częściej.
Ale to się jeszcze zobaczy. A jak na razie, teraz na tym blogu będzie przerwa w dodawaniu i będę pisać na drugi. Zachęcam więc do obserwowania bloga lub podania danych, bym mogła was poinformować gdy rozdział wreszcie się pojawi.
Tak czy siak, mam nadzieję, że się podoba. Proszę napiszcie co o tym myślicie :)

Prosze:
CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE
Jeśli masz pytanie - napisz w komentarzu.

piątek, 1 kwietnia 2016

Rozdział 12 "Less than 24 hours"

Po rozmowie z Damonem nie miałam ochoty z nikim się widzieć. Na szczęście Justin i Katrina uszanowali to i nie odebrali jaki dowód, że nadal im nie ufam. Tak więc, siedziałam samotnie na łóżku rozmyślając nad moim kolejnym krokiem. Damon jest teraz bezwzględny, a ja nie wiem jak mogę przełączyć jego pstryczek z powrotem. Mówił mi, że już kiedyś wyłączył człowieczeństwo, jednak nie chciał powiedzieć dlaczego, ani jak udało mu się je odzyskać. Jestem więc w ślepym zaułku, ale muszę znaleźć sposób by wydostać się z tego labiryntu.
Około godziny 16 dnia następnego przyszła do mnie jedna z pielęgniarek informując, że ktoś na mnie czeka. Były godziny odwiedzin, ale nikt nie kazał nam wychodzić z pokojów chyba, że przyszedł do nas gość. Cieszyłam się, że zobaczę się z ciocią Vanessa i Tobym. Miło będzie dla odmiany porozmawiać z kimś kto nie jest zamieszany w te wampirze perypetie.
Ochoczo więc wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Idąc za czarnoskórą kobietą, czyli wyżej wymienioną pielęgniarką, zaczęłam zastanawiać się o co spytać brata czy ciotkę, w zależności od tego, które z nich mnie odwiedziło, bo z tego co się dowiedziałam była to jedna osoba. Tobiego standardowo spytam o szkołę i piłkę nożną, bo odpowiada o tym z taką radością, że aż ja sama chętnie tego słucham. Ciocia Vanessa zapewne będzie zadawać więcej pytań, ale chciałabym wiedzieć czy w końcu znalazła sobie jakiegoś faceta. Zawsze miała pecha jeśli chodzi o randki. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, gdy pomyślałam o moich bliskich. Kiedyś było tak prosto. Chodziłam do szkoły, której nie cierpiałam, sprzeczałam się z bratem, który mnie irytował i użerałam z, według mnie, przewrażliwioną ciotką. Wtedy myślałam, że moje życie jest do bani, a teraz wyśmiałabym dawną mnie w twarz. To był raj. Niestety dowiadujemy się o tym jak cenne coś jest dopiero gdy to stracimy. Smutne, ale prawdziwe.
Serdeczny uśmiech rozciągający się od ucha do ucha towarzyszył mi aż do przekroczenia progu pokoju odwiedzin. Wtedy zaczął powoli znikać z mojej twarzy.
Siedział tam.
Nonszalancko oparty o oparcie, ubrany tradycyjnie tylko w czerń. Czarne buty, jeansy, koszulka i skóra. Kosmyki czarnych włosów opadały mi na czoło, a swoje czarne oczy zakrył okularami przeciwsłonecznymi. Gdy mnie zobaczył uniósł jeden kącik ust.
-Miłej zabawy, Hope. - powiedział pielęgniarka uśmiechając się mile.
Stałam jak sparaliżowana. Przez moment nie wiedziałam nawet jak oddychać. Dopiero kiedy Damon kiwnął zapraszająco głową i ręką wskazał na krzesło po drugiej stronie stolika, przełknęłam głośno ślinę i podeszłam do niego na drżących nogach. Nie mniej drżącą ręką przesunęłam krzesło nieco do do tyłu by móc usiąść. Nie było mi jednak tak wygodnie jak jemu, mimo iż meble były takie same. Siedziałam jak na szpilkach, a mój mózg był w pełnej gotowości by w każdej chwili móc zerwać się do ucieczki. Mężczyzna przechylił się do przodu, opierając na blacie przedramiona. Intensywnie się we mnie wpatrywał co wiedziałam nawet mimo tego, że jego oczy były zakryte ciemnym szkłem. Chwile trwało nasze wpatrywanie się w siebie, aż wreszcie nie wytrzymałam i zabrałam głos.
-Czego chcesz? - powiedziałam półgłosem, bo cała sala nie musiała wiedzieć, o czym rozmawiamy, a dzięki jego nadludzkim umiejętnością słyszałby wyraźnie nawet szept.
Odpowiedzi nie dostałam. Mój towarzysz drgnął tylko w śmiechu i nadal mi się przyglądał.
Spytałam go znowu po kolejnych kilku minutach, tym razem nieco głośniej. Lecz reakcja znów była taka sama. Lekko zirytowana oddychałam szybciej. Nie mogłam już znieść jego oczu wypalających dziurę w mojej skórze. Targało mną przeczucie, że nie jestem bezpieczna i to sprawiało, że powoli zaczynałam wariować. Nie panowałam nad mięśniami, które od czasu do czasu lekko drgały, oddech był tak szybki, jakbym właśnie przebiegła maraton, a struny głosowe błagały o możliwość krzyku. Po kolejnych kilku minutach wysłuchałam ich próśb, bo w końcu wybuchłam.
-Czego ty znowu ode mnie chcesz?! - wrzasnęłam, gwałtownie wstając i opierając wyprostowane ręce na stoliku.
Damona zaczął się cicho śmiać, zadowolony z siebie, a ja zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam. Rozejrzałam się spanikowana po sali i ze zdziwieniem zauważyłam, że nikt się na mnie nie patrzy. Nikt nie zauważył mojego wybuchu. Co więcej wszyscy byli dokładnie w tych samym pozycjach, jak tu weszłam. Dziewczyna w kącie układała domek z kart, choć tak na prawdę kładła i zdejmowała bezustannie jedną ścianę. Chłopiec i zapewne jego mama siedzący przy stoliku przy ścianie, rozmawiali śmiejąc się krótko co parę sekund. Jakaś blondynka stała bez ruchu przy oknie, zapewne wypatrując jej bliskich. Zaczęło mnie ogarniać nie małe przerażenie. Spojrzałam znowu na mężczyznę siedzącego na przeciwko mnie, który nadal lekko trząsł się ze śmiechu.
-Co ty im zrobiłeś? - spytałam cicho.
On tylko wskazał na krzesło, pokazując bym usiadła. Gdy to zrobiłam, nagle opanował się. Odchrząknął i wreszcie zabrał głos.
-Czy to nie oczywiste? Zauroczyłem ich. Chciałem z tobą porozmawiać na osobności, a oni przeszkadzali. - uśmiechnął się lekko jakby powiedział coś błahego, całkiem normalnego.
Postanowiłam jednak również pozostać opanowana i nie zwracać uwagi na to jak bardzo ta sytuacja wydaje mi się dziwna.
-O czym więc chciałeś porozmawiać? - powiedziałam przyjmując istnie bisnesmeńską pozycję, podobnie jak on.
-O nas. - powiedział z nutką drwiny w głosie, poruszając zawadiacko brwiami.
-A dokładniej?
-Powiedz mi... jak długo się znamy?
-Jakieś 3 miesiące. - odpowiedziałam po krótkim namyśle.
-Właśnie. - pstryknął palcami jakby właśnie sobie o czymś przypomniał. - 3 miesiące. Cały kwartał. Dość dużo prawda? - pokiwałam lekko głową. - Aż tyle czasu nieprzerwanie próbuję osiągnąć swój cel, jakim jest twoje odejście ze mną. Co prawda, jestem bardzo cierpliwy, ale każdy zasób kiedyś się kończy. Tak więc, mój się właśnie wyczerpał. Nie chcę już czekać.
Już drugi raz od czasu gdy go dzisiaj zobaczyłam, przełknęłam ślinę. Strach zaczynał krążyć w moich żyłach, ale on nie był najgorszy. Najgorsza była ciekawość i niewiedza tego co planuje.
-Ranienie ciebie nie dawało żadnych efektów. Jesteś twarda, co na ogół byłoby wielkim plusem, ale teraz jest bardzo irytujące. Krzywdziłem cię psychicznie i fizycznie przez 3 miesiące a ty co? Nic. - pokręcił głową jakby był zawiedziony - Ale, - ożywił się nagle. - zdecydowanie działa na ciebie krzywda innych. Chciałaś się już poddać, kiedy twoja przyjaciółka została skrzywdzona, prawda? Więc sprawa jest prosta.... muszę przestać ranić ciebie, a skupić się na innych.
Moje ręce zaczęły się lekko trząść. Serce biło jak oszalałe. Nie rozumiałam co miał na myśli przez te słowa, ale bałam się każdego ich znaczenia. Nagle wyciągnął rękę i złapał moją dłoń. Zaczął niby leniwie, z nudów, głaskać ją kciukiem czy bawić się moimi palcami. Na ogół jest to delikatny gest, ale mi w tej chwili omal nie zabrał oddechu.
-Więc o to jak to teraz będzie działać, księżniczko. - jego głos był delikatny, jakby każda ostrzejsza nuta miała mnie zranić. Jakby naprawdę nie chciał mnie zranić, chociaż wiedziałam, że ma to gdzieś. Przeszło mi przez myśl, że może nie wie, że ja wiem o tym, że wyłączył człowieczeństwo i próbuje udawać, że wszystko jest tak jak było, a on jest nadal we mnie zakochany. - Będę się tu z tobą spotykać codziennie, punkt 16.30. Za każdym razem będę ze sobą kogoś przyprowadzać. Na początku będą to osoby przypadkowe, zabrane z ulicy, ale z czasem będą to coraz bliżsi ci ludzie. I za każdym razem jak twoja odpowiedź będzie brzmiała nie.... -nie musiał się pytać, wiedział, że w tej chwili na pewno z nim nie odejdę. Wyczuwał moje negatywne nastawienie co do niego - Może pokaże.
Spojrzał w stronę kobiety, którą wcześniej wzięłam za matkę chłopaka, z którym rozmawiała. Ona wstała, a z jej twarzy zniknęły wszystkie emocje. Salvatore podał jej nóż, zachowując się jakby to wcale nie było nic takiego, a ona bezceremonialnie przejechała narzędziem wzdłuż swojej szyi, uwalniając z niej potok krwi.
-Nie! - krzyknęłam i rzuciłam się na kolana upadając obok umierającego ciała kobiety. Dławiła się. - Ulecz ją! - zażądałam patrząc na Damona, ale on tylko kpiąco się zaśmiał. Chciałam pomóc jego ofierze, że nie wiedziałam jak zatamować krwotok. Zerwałam z niej, już mocno poplamioną, apaszkę i przycisnęłam do rany. - Nie umieraj, nie umieraj... - powtarzałam, ale wtedy jej oczy się zamknęły. Uniosłam dłonie do ust, niedowierzając tego co się właśnie stało.
-Widzisz, Hope? - spojrzałam na potwora siedzącego na plastikowym krześle. - To do ciebie trafia. - powiedział z kpiną, po czym zniknął, a ja wciąż wpatrywałam się w martwe ciało kobiety, której nie udało mi się uratować.

***

-Jej zwłoki zniknęły? - spytał z niedowierzeniem Justin.
-Damon musiał je zabrać, kiedy poszłam do łazienki by chlusnąć sobie w twarz zimną wodą, mając nadzieje, że to mnie obudzi z tego koszmaru. - powiedziałam półgłosem, bo na nic głośniejszego nie było mnie stać.
Siedziałam w moim pokoju razem z Bieberem i Katriną, bo musiałam opowiedzieć im co się stało. Musieli wiedzieć, jeśli chciałam by zrozumieli moją decyzję.
Chłopak opadł na materac uznając, że wolał sądzić iż jestem zwyczajnie chora, bo było prościej. Zachichotałam, bo nie była to wypowiedź szczera i pełna żalu, ale została powiedziana w sposób żartobliwy, co pozwoliło mi myśleć, że to żart. Kat nie ruszyła się z miejsca od połowy mojej opowieści. Siedziała na fotelu, wpatrzona w jedno miejsce na podłodze.
-To cios poniżej pasa. - odezwała się w końcu, kiedy Justin był w połowie zdania mówiąc, że przecież plamy krwi nie mógł tak szybko usunąć i dziwne, że nikt do tej pory jej nie zauważył. - Zmusza cię do odejścia, bo wie, że nie zniesiesz bycia odpowiedzialną za śmierć niewinnych ludzi.
Nagle wszyscy, nawet Justin, spoważnieliśmy. Chyba nadszedł czas na coś co chciałam odwlekać w nieskończoność. Musiałam im powiedzieć o mojej decyzji.
-I ma rację - powiedziałam cicho.
-Nie możesz dać mu tak po prostu wygrać! - uniosła się Kat. Dosłownie, bo jednocześnie gwałtownie wstała z fotela.
-Nie, nie mogę dać tak po prostu umierać ludziom. - warknęłam przez zaciśnięte zęby, bo zirytowała mnie jej reakcja.
To było absurdalne. Fakt, że nie pozwolę by ktoś oddałam za mnie życie tak po prostu, nie jest oznaką słabości. A ona właśnie tak to potraktowała.
-Więc sama umrzesz?! - krzyknęła dziewczyna będąc na skraju płaczu. W jej oczach pojawiły się łzy.
-On mnie nie zabije. - powiedziałam jakby to było coś tak oczywistego, jak to, że jutro znowu wzejdzie słońce.
-Skąd możesz wiedzieć? - wyśmiała mnie. - Nawet jeśli rzeczywiście jeszcze niedawno nie zrobiłby tego, w co wątpię, bo nie sądzę by ta kreatura była zdolna do uczuć, teraz, z tego co mówisz, wyłączył człowieczeństwo, cokolwiek to znaczy. Pozbędzie się ciebie jak tylko wygra i się mu znudzisz. - w jej słowach było tyle jadu jakbym to ja była tą złą. Jednak bardziej bolało mnie to co mówiła, niż w jaki sposób to robiła. Damon by tego nie zrobił, z uczuciami czy bez.
-Nie znasz go. - odpowiedziałam równie pewnym tonem co wcześniej.
Aż śmieszne do czego to doszło. Bronię swojego niedawnego i być może przyszłego oprawce. Bronie kogoś, kto jeszcze niedawno zadawał mi takie krzywdy jakie trudne sobie wyobrazić. Kogoś, kto próbował złamać mnie fizycznie i psychicznie. Kogoś, kto traktował mnie jak zabawkę. Bronię kogoś kogo przed tygodniem uznałabym za potwora. Tak, bronię go. Bronię, bo wiem jaki jest w środku. Pokazał mi tą delikatniejszą, jaśniejszą stronę siebie i to jest właśnie ten człowiek, którego bronię, mimo że aktualnie nie jest sobą.
-A ty znasz? - drwina w jej głosie była jak noże, które latają wokół mnie i tną skórę wraz z każdą kolejną literką. - Tyle razy cię okłamywał, skąd wiesz, że i tym razem tego nie zrobił? Że ta cała jego dobra strona nie jest bujdą? Że to nie kolejna gierka?
-Bo mi to pokazał! - teraz i ja wstałam gwałtownie. - Pokazał mi swoje emocje i myśli. Widziałam gdy się zawahał, widziałam nawet najmniejsze przebłyski smutku. Widziałam i czułam wszystko. Wiedziałabym gdyby kłamał. Dlaczego nie możesz po prostu przyjąć do wiadomości, że nie jest taki zły? - nagle Kat zaczęła się śmiać, a w śmiechu tym było tyle drwiny, że moje uszy nie mogły tego znieść. - Przestań! - krzyknęłam, na co od razu się zamknęła. Po sekundzie jednak doczekałam się odpowiedzi.
-Dlaczego? Bo zrobił mi to - pokazała bliznę na nadgarstku - męczył mnie psychicznie, przywołując wspomnienia - przyłożyła palec wskazujący do skroni - i wiele innych rzeczy. Bo znam twoje opowieści i wiem co robił tobie. Bo jestem święcie przekonana, że to najzwyklejszy potwór. Powinnam raczej spytać, dlaczego ty zapomniałaś o każdej bliźnie i każdej ranie?
Nie umiałam odpowiedzieć. Bo w istocie nie zapomniałam. Wspomnienia były świeże, a niektóre z ran nadal otwarte (oczywiście metaforycznie). Nie wymazałam tego, po prostu wybaczyłam. Ale ona nie potrafiłaby tego zrozumieć, więc milczałam.
-Ha, po prostu cię omamił i tyle. Słodka gadka, o tym jaki to on jest zakochany i dobry, jak to by nigdy cię nie skrzywdził, a kiedy już to zrobi, że to się nie powtórzy. Że on nie chce, że jesteś ważna. - po jej policzkach zaczęły spływać łzy. - Wiesz, ja dobrze znam się na tych obiecankach. To jak tekst typu "zrobię to jutro" albo "wcale nie jestem zła". To zwykłe, proste kłamstwo by zyskać to czego chcą. Byś została. A kiedy już nie będziesz miała odwrotu, wszystkie oznaki, że on jest księciem z bajki znikną. On jest zły, jak oni wszyscy. - i mnie zakręciła się łza w oku, bo wiedziałam, że nawiązała do swojego ex, przez którego tu jest. Nie pozwoliłam jej jednak stoczyć się po policzku i spaść z podbródka. Mrugałam szybko by się jej pozbyć.
-Ej, ja tu wciąż jestem. - wtrącił się Justin, który siedział teraz na skraju łóżka, z łokciami opartymi o kolana.
-Zamknij się! - krzyknęłyśmy obie na raz, na co on podniósł ręce w geście poddania się.
-Kat, rozumiem, że ty się zawiodłaś. Ale ufam Damonowi.. - nie było mi dane dokończyć zdania.
-Więc widocznie ty jedyna.
-Nie rozumiem po co w ogóle ta kłótnia. To jest moja decyzja! - uderzyłam palcem wskazującym o  klatkę piersiową.
-Ok. - podniosła dłonie tak jak to wcześniej zrobił Bieber. - Masz rację. Rób co chcesz. - skierowała się do wyjścia, ale stojąc w drzwiach zatrzymała się i odwróciła głowę, by na mnie spojrzeć. - Wiedz tylko, że ja jestem lojalna i dotrzymuje obietnic. - i wyszła.
Zostałam sama z Justinem, stojąc i gapiąc się na zamknięte drzwi, bo trzasnęła nimi na odchodne. Moja twarz nadal była pełna furii i uparcia. Złagodniała dopiero po upływie kilkudziesięciu sekund, gdy zdałam sobie sprawę, z tego co powiedziała. Przypomniałam sobie jak powiedziała mi, że jeśli ja odejdę z Damonem, ona się zabije. I jak widać, mówiła poważnie. To sprawiło, że byłam jeszcze bardziej zła, bo jednym zdaniem utrudniła mi moją i tak trudną decyzję.
Nagle poczułam czyjeś ręce obejmujące mnie od tyłu. Z początku nieźle się przestraszyłam, ale wtedy poczułam charakterystyczne perfumy i uspokoiłam się. W sensie uspokoiłam strach, bo nadal byłam nieźle wkurzona. Justin pocałował mnie w tył głowy i przycisnął do swojej klatki piersiowej.
-Naprawdę chcesz odejść? - wyszeptał mi smutno do ucha.
On się nie awanturował. On zrozumiał. Chociaż nie podobał mu się mój wybór, rozumiał, że jest mój. I to ja odpowiadam za zdecydowanie, którą drogą pójdę.
-Już sama nie wiem. - westchnęłam równie cicho, ale chłopak był na tyle blisko, że usłyszał.
-Mogę ci jakoś pomóc?
Nie mógł mi pomóc w decyzji, ale znałam sposób w jaki może ukoić moje skołatane nerwy. Odwróciłam się do niego przodem i zdecydowanym ruchem, położyłam dłoń na jego karku przyciągając jego twarz ku mojej. Nasz usta połączyły się w namiętnym pocałunku, a on położył ręce na mojej talii, przyciągając mnie bliżej. Całus ten nie różnił się wiele od naszych poprzednich, a jednak czułam coś dziwnego. Potrzebowałam paru sekund by rozpoznać to uczucie. Miałam wrażenie jakbym zdradzała Damona. Może to absurdalne, ale jego usta były jedynymi, które całowałam w ciągu ostatnich dni, nawet jeśli to nie było na jawie. Te kilka naszych wspólnych dni było przesiąknięte emocjami i mimo, że wiem, że nie jesteśmy parą, czułam się dziwnie, będąc z kimś innym. Ignorowałam to jednak, ze świadomością, że aktualnie Salvatore i tak ma to gdzieś.
Czułam się jakby ten pocałunek z Bieberem był naszym pierwszym. Zdążyłam się odzwyczaić od zachowania jego ust. Damon był bardzo delikatny i ostrożny. Całował mnie tak, jakby każda odrobina siły miała mnie pokruszyć na kawałeczki. Justin był bardziej stanowczy i pewny. Nie całował z uczuciem, całował z pasją. I ta pasja po niedługiej chwili przyparła mnie do ściany. W porywie chwili podskoczyłam lekko i owinęłam nogi wokół bioder chłopaka. Nasze języki tańczyły, moje palce plątały jego włosy, a jego dłonie podtrzymywały moje uda. Mogłabym tak trwać w nieskończoność. Mogłabym, ale nie mogłam. Nie wiem ile minęło, kilkadziesiąt sekund czy kilkanaście minut, ale odsunęłam się lekko oświadczając tym samym koniec pocałunku.
-Nie żeby mi się nie podobało, ale mam mniej niż 23 godziny, by wymyślić jakiś plan, który uratuje kolejną niewinną osobę przed śmiercią i nie pasuje tracić czasu.
Bieber zaśmiał się, przyznał mi rację i złapał mnie za talię, bym mogła po chwili stanąć stopami na stałym gruncie. Przeczesałam palcami włosy i usiałam na łóżku, myśląc intensywnie. Szkoda tylko, że nie wiedziałam nad czym myśleć. Moja głowa była całkowicie pusta. Tak samo widocznie jak głowa Justina, bo wiedział obok mnie, a jego twarz też wyrażała jedynie skupienie.
-Mówiłaś, że wyłączył człowieczeństwo.... - powiedział po kilku minutach ciszy. - a można je w ogóle włączyć?
Spojrzałam na niego i zastanowiłam się chwilę.
-Tak, ale nie wiem jak. - wzruszyłam ramionami.
Nastąpiło więc kolejne kilka minut myślenia, po których Justin poddał się i zaczął grać na telefonie w jakąś durną gierkę. Chichotałam cicho za każdym razem gdy z jego ust wychodziło jakieś przekleństwo lub inny dźwięk sygnalizujący, że znowu przegrał. Ja nadal zastanawiałam się, chociaż już nie tak intensywnie, nad rozwiązaniem dla tej ciężkiej sytuacji.
-Kiedy wyłącza człowieczeństwo, wyłącza uczucia i sumienie... może gdyby tak uderzyć w niego czymś mocnym, emocjonalnym przełącznik wróciłby na miejsce. - stwierdziłam po jakimś czasie.
-Tylko jak to zrobić? - spytał Juss, chowając telefon do kieszeni jeansów.
-Zawsze zasmucał się gdy wspominał o bracie... może będę mogła to jakoś wykorzystać?
-Trzeba wszystko dokładnie przemyśleć.... nie może się domyśleć, że coś kręcisz bo tylko się wścieknie, a z tego co mówiłaś, ta emocja nie ma nic wspólnego z człowieczeństwem.
-Więc powinniśmy ułożyć jakiś plan. - stwierdziłam.
Oboje spojrzeliśmy na siebie kiwając głowami, z porozumieniem, po czym Justin pobiegł na dół po jakąś kartkę i długopis. Gdy wrócił oboje położyliśmy się na łóżku, brzuchami do dołu i wymienialiśmy pomysły i spostrzeżenia. Bieber był odpowiedzialny za pisanie, czego nie przemyślałam, bo bazgrał jak kura pazurem. Skończyliśmy zaraz przed tym, jak pielęgniarka przyszła do pokoju i stwierdziła, że jest już późno i chłopak powinien już wracać do domu. Rozśmieszyło mnie to, bo uznałam, że brzmiała jak mama mówiąca do siedmiolatków. Gdy zostałam sama, spojrzałam jeszcze raz na zapisaną po brzegi kartkę.
Oby się udało.

***

Głupia Hope, nawet nie wie kiedy siedzę w jej małej, ślicznej główce. Podsumujmy: głupia, mała, śliczna i zdradziecka - pomyślał, przechylając kolejną szklankę bourbonu i łykając jej zawartość. Siedział w barze, gdzie standardowo spędzał wieczory, jeśli nie doglądał swojej księżniczki. Gdyby nie wyłączył emocji teraz pewnie też by pił, tylko więcej i w innym celu. Chciałby wtedy ukoić smutki, a jednak przyszedł pomyśleć. Nad planem, nad kolejną ofiarą, nad kolacją (tą kwestie uważa za załatwioną, bo upatrzył sobie smutną blondynkę 3 miejsca w prawo od niego) i nad Hope. To ostatnie zaczynało budzić w nim dziwne pozytywne emocje i motylki w brzuchu, ale i jednocześnie złość. Nie mógł znieść tego, że całowała się z innym. Wcale nie z pobudek miłosnych tylko ze zwyczajnej męskiej dumy. Jesteś moja i tylko moja. Już niedługo sama to przyznasz.

_________________________________________________________________________
I jak się podoba? Czy Hope uda się zrealizować swój plan? Czy może przywróci człowieczeństwo Damona w inny sposób? Czytaj dalej, a się dowiesz.



Prosze:
CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE
Jeśli masz pytanie - napisz w komentarzu.

sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 11 "How could I ever love a monster like you?"

-Potrzebujesz czegoś? Może chcesz wody? - spytała jedna z pielęgniarek, uśmiechając się w sposób, który pewnie miał dodać mi otuchy.
Daremnie bo nic nie mogło teraz pomóc. Zostałam wypisana z mojego odosobnienia. Nawet gdybym się buntowała i nie wychodziła z pokoju nawet na spotkania z rodziną, nie mogę omijać wszystkich, których nie chcę widzieć. Justin wciąż jest przydzielony do opieki nade mną i prędzej czy później przyjdzie tu, a ja będę musiała sobie z tym poradzić. Nie chcę go widzieć. Nie chcę widzieć ani jego ani Kat. Ani Kat ani nikogo z ludzi w tym mieście. Nie chcę nawet widzieć Toby'ego i cioci Vanessy. Podsłuchałam rozmowy pielęgniarek na mój temat. Całe miasto żyje faktem, że zostałam zamknięta w izolatce. Kiedy przechodziłam przez korytarz widziałam te wszystkie zaciekawione i współczujące spojrzenia innych pacjentów. Nie chcę tego.
Jedyne czego chcę i potrzebuję, to rozmowa z Damonem, ale on się rozłączył co oznacza, że jest na polowaniu (czyt. poszedł znaleźć jakąś laskę i się pożywić). Więc póki co zostało mi czekać samej w moim pokoju aż coś się wydarzy. Miejmy nadzieję, że tym "coś" będzie powrót Damona.
-Nie, dziękuję. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. 
Wyszła, a ja rozłożyłam się wygodnie na łóżku twarzą do sufitu. Rozłożyłam ręce i nogi tak, że zajmowały całą powierzchnię łóżka i myślałam. Myślałam nad decyzją. Chciałam odejść. Bardzo. Ale za każdym razem pojawiał mi się w głowie obraz Toby'ego i Vanessy. Może i teraz nie bardzo chcę ich widzieć, ale wciąż ich kocham. Nie mogę ich tak po prostu opuścić. To za trudne. Po za tym powiedzenie "tak" zmieni moje całe życie, a ja coraz bardziej się tego boję. Picie krwi, chęć mordu, wzmożone odczucia... to tak wiele do zaakceptowania w tak krótkim czasie. Więc powiedzenie tych prostych trzech liter razem jest trudne. Bardzo trudne. 
Prawie tak trudne jak powiedzenie "wejdź", gdy usłyszałam pukanie do drzwi. W jednym momencie moje serce się zatrzymało, a oczy zechciały wypuścić potok łez. Byłam pewna, że to Justin lub Kat. Mówiłam już, że nie chciałam ich widzieć? Teraz bardzo żałowałam, że nie ma ze mną Damona. Na pewno ucieszyłby go fakt, że w tej chwili, gdy dźwięk uderzania kostkami palców o drzwi rozbrzmiewał w pokoju, byłam gotowa powiedzieć "tak". Kurwa, byłam gotowa to wykrzyczeć i wyśpiewać. Jednak serce zdecydowało się zrobić mi na złość i nie zatrzymało się na dobre. Po chwili znowu zabiło, a w mózgu pojawiła się odwaga, duma i ciekawość. Tak, byłam ciekawa jak osoba stojąca za drzwiami będzie się tłumaczyć i przepraszać. Byłam ciekawa czy w ogóle będzie. Byłam ciekawa czy gdy Damon wróci i dowie się o jej lub jego obecności, stanie po mojej stronie i zawładnie ich umysłami by zemścić się za mnie. Nie, chwila. Tego przecież nie chciałam. Nie chciałam rozlewu krwi na miłość boską! Cóż, może przebywanie tak dużej ilości czasu z Salvatorem ma na mnie większy wpływ niż myślałam?
Tak czy owak, zebrałam w sobie siły by powiedzieć "wejdź". I ten ktoś niestety usłyszał mój cichy głos i zastosował się do polecenia. W drzwiach stanął przystojny, zdradziecki blondyn w szarym podkoszulku i czarnych spodniach. Wszedł ostrożnie jakby spodziewając się, że rzucę się na niego jak wściekły kot. Tak, byłam do tego zdolna, ale nie jestem tak szalona za jaką mnie ma. Nadal więc leżałam na łóżku. Moją pozycję zmieniłam tylko w delikatny sposób, łącząc nogi i kładąc ręce na brzuchu, by mogły bawić się materiałem białej koszuli. Nie zdążyłam się jeszcze przebrać, a w izolatce byłam zmuszona nosić ten okropny strój charakterystyczny dla osób z psychiatryka. Podobno biel miała mnie uspokajać. Fakt, byłam uspokojona, ale nie przez ten czysty kolor. Uspokoiła mnie czerń. Czarne ubrania, włosy i oczy oraz równie ciemny umysł. Ale ciemny nie zawsze oznacza mroczny. Ten kto powiedział, że czerń jest poetycka miał świętą rację. Damon jest tego żywym dowodem.
Justin zamknął za sobą drzwi i przywitał się, ale ja nie zwracałam na niego uwagi. Kątem ok tylko, mimowolnie, zauważyłam, że przykucnął przy łóżku. 
-Wszystko gra? - spytał ostrożnym głosem, ale nie miałam zamiaru dać mu odpowiedzi. Ani na to pytanie, ani na każde inne. Cisza mówi sama za siebie. - Hope, odezwij się. - Nic. - Przynajmniej na mnie spójrz. - Nic. - Hope proszę... - było to proste słowo codziennego użytku, a jednak to jak je wypowiedział sprawiło, że chciałam odwrócić głowę w jego kierunku. Chciałam sprawdzić czy w jego oczach też jest tyle emocji, czy może tylko gra. Chciałam, ale oczywiście tego nie zrobiłam. 
-Wiem, że pewnie mnie teraz nienawidzisz, ale pozwól mi to chociaż wytłumaczyć. - Cisza. - Nie? Ok, w sumie i tak nie potrzebuje twojej zgody. - na te słowa podniósł się i usiadł na fotelu, czyli swoim stałym miejscu. - Wiesz, że przez ten czas gdy byłaś w izolatce, przychodziłem do ciebie codziennie? - przerwał jakby miał nadzieję, że się odezwę, ale przynajmniej na niego spojrzę. Cóż, nadzieja matką głupich, nie? - Liczyłem na to, że jeśli pokaże jak mi na tym zależy to w końcu mnie wpuszczą. Przeliczyłem się. Mimo iż nie mogłem cię zobaczyć, siedziałem tu czasem po parę godzin. Nie dlatego, że mam tu dyżur, bo obejmuje on tylko ciebie, ale dlatego, że chciałem być blisko. Miałem nadzieję, że cię wypuszczą, akurat w chwili gdy będę w pobliżu. Ale nawet dzisiaj zdarzyło się to na chwile przed moim przyjazdem. Chciałem, by to się stało gdy już tu będę bo... bo bałem się, że nie będę miał na tyle siły by przyjść i zapukać. Miałem nadzieję, że zobaczę cię jak cię wypuszczą i nie będę musiał zbierać się na szybko na odwagę by do ciebie przyjść. A jednak. Hope, wiem, że pewnie nie chcesz mnie teraz widzieć. Wiem, że cię zawiodłem, że zawiodłem twoje zaufanie. Wiem, że cię zraniłem. Ale mam po prostu nadzieję, że mnie wysłuchasz i zrozumiesz. Wiesz, przez ten czas gdy na ciebie czekałem, rozmawiałem dużo z Kat. - ta informacja przykuła moją uwagę. To tak jakbym była korkową tablicą i ktoś nagle wbił we mnie igłę, która przytrzymuje kolorową karteczkę. Nadal jednak nie odwróciłam wzroku od nieznośnie białego sufitu. - Nadal jej jakoś nie trawię, ale przekonała mnie do jednego. Już ci wierzę Hope. Wierzę, że nie jesteś chora, a to nagranie to był tylko podstęp Damona. Wierzę ci i mogę ci pomóc. Mogę i będę cię wspierać, nawet jeśli nadal będziesz mnie nienawidzić. Nawet jeśli będziesz mnie nadal nienawidzić po tym co teraz powiem. Bo widzisz Hope, możesz nie wierzyć ale... - nie dane mu było dokończyć, bo w tej chwili drzwi otworzyły się z rozmachem i stanęła w nich zdyszana Kat.
-To nie my cię zraniliśmy. Nie chcieliśmy tego. Przecież wiesz, że ja bym nigdy ci czegoś takiego nie zrobiła. W ogóle nigdy bym nawet tego durnia nie tknęła. Na miłość boską, Hope, przecież ja się boję męskiego dotyku! To Damon to wszystko wymyślił. To on zrobił z nas marionetki. Nie wierzę, że sama do tego nie doszłaś. Przecież kurwa mać jestem twoją przyjaciółka, nawet bez tej głupiej fobii, nie całowałabym się z kimś z kim cię coś łączy. Jeśli teraz mi nie wierzysz ok, ale wiedz, że to oznaczałoby twoją doszczętną głupotę, bo dowody są nie do ominięcia i jeśli tego nie widzisz musisz być ślepa. - wzięła głęboki oddech, bo wszystko co powiedziała, mówiła praktycznie na jednym oddechu.
Teraz oboje patrzyli się na mnie wyczekująco. Czekali na jakieś słowo, chociaż na jakiś ruch. A ja walczyłam z sobą by zachować spokój. Od początku jej wypowiedzi analizowałam każde słowo. Teraz próbowałam znaleźć jakieś inne wytłumaczenie, ale go nie było. Wszystko co powiedziała miało sens. Zwłaszcza ostatnie zdanie. Byłam ślepa i głupia. Zaufałam mojemu wrogowi nie zastanawiając się wcale jak ta sytuacja mogła wyglądać naprawdę. Nawet nie pomyślałam o chorobie Kat. Jaka ja byłam głupia! A teraz z całych sił starałam się nie wybuchnąć. Nie chciałam, żebym na ich oczach wpadła w szał i zaczęła wydzierać się wniebogłosy. Utrzymacie siebie w równowadze przez te dwie minuty kosztowało mnie naprawdę wiele wysiłku. 
-Chcę być sama. - odezwałam się w końcu. 
-Pff, czyli jednak nie wierzysz. Wiesz, myślałam że jesteś mądrzejsza i... - Kat szykowała kolejną przemowę, ale nie byłam w stanie tego słuchać.
-Nie o to chodzi. Po prostu muszę to przetrawić. - warknęłam przez zaciśnięte zęby. Nie mogłam wytrzymać już tego cholernego spokoju.
-Oh, ok. J-jakby co będziemy na dole. Chodź, Justin. - powiedziała niepewnie, zdziwiona moją reakcją. 
Kiedy wyszli, wreszcie mogłam oddać się emocjom. Szybkim ruchem chwyciłam poduszkę w ręce, podniosłam się do siadu i z cała siłą strun głosowych wrzasnęłam w materiał. To był pierwszy wstrząs. Prawdziwe trzęsienie ziemi nastąpiło kiedy zaczęły lecieć łzy. Ja nie płakałam, ja ryczałam. Ryczałam jak małe dziecko, które przez swoją lekkomyślność upada i robi sobie krzywdę. Ryczałam jak matka opłakująca martwe dziecko. Ryczałam jak... nie wiem już nawet jak mam to określić. Ale wcześniejsze porównania były trafne. Byłam głupia i sama naraziłam siebie na krzywdę, a przy tym straciłam kogoś bliskiego. Bo Damon nie jest już dłużej zaufaną mi osobą. Nie jest już moim przyjacielem. Zranił mnie znowu. Złamał mi serce z premedytacją. Wszystko by tylko osiągnąć swój cel. A najgorsze... że prawie mu się udało. 
A teraz muszę przygotować się na nieuniknione spotkanie z kolejną osobą, której nie chcę dzisiaj widzieć. Osobą, która właśnie niespodziewanie trafiła na tą listę.

Damon's POV

Stałem przed drzwiami pokoju Hope, myśląc czego mogę się spodziewać. Będąc szczerym, powiem, że byłem trochę zaniepokojony. Jej zachowanie było dzisiaj dziwne. 
Kiedy wróciłam z obiadu (czyli szyi jakiejś blondyny o imieniu, jeśli się nie mylę, Sophie), ponownie połączyłem się z Hope na naszej prywatnej linii, ale napotkałem jakiś opór z jej strony. Próbowała przerwać to połączenie. Oczywiście nie udało jej się, bo nie miała na ten temat bladego pojęcia, ale mnie bardzo zdziwiło jej zachowanie. Jej aura była bardzo negatywna i nie pozwoliła mi wejść do swojej głowy. Oczywiście i nad tym nie mogła panować, ale zaśmiecała myśli jakimiś butami, filmami i innymi głupotami. To nigdy wcześniej się nie zdarzało. Zakłócała mnie, odpychała. Ale dlaczego? Kiedy już zdała sobie sprawę, że jej starania są na nic, kazała mi spotkać się z nią na żywo. Nie chciałem tego i broniłem się, że postawiła mi ultimatum. Albo przyjdę, albo ona już się do mnie nie odezwie. Tak więc, stoję tu. Trzymam rękę na klamce i zastanawiam się, czy dobrze robię. Czy nie lepiej na siłę wejść do jej głowy, zapanować nad myślami i jakoś dowiedzieć się o co chodzi. Potrząsnąłem głową, odganiając od siebie tą myśl. Nie chcę już używać na niej sztuczek. Teraz jest już dobrze i nie chcę tego zepsuć. Ożywiony myślą, że moje relacje z Hope rzeczywiście są na dobrym poziomie, odtworzyłem drzwi. Zamknąłem je za sobą, jeszcze za nim w ogóle spojrzałem na dziewczynę. To śmieszne. Mam ponad 150 lat, jestem wampirem, a i tak boję się spojrzeć w oczy najzwyklejszemu człowiekowi. Chwila, cofam to. Hope nie jest zwyczajna. Jest jedyna w swoim rodzaju. Ma w sobie coś takiego co przyciąga i nie pozwala odejść. Coś co sprawia, że zrobisz wszystko by ją mieć. Coś co zawładnęło mną od samego początku.
Kiedy w końcu na nią spojrzałem, ze zdziwieniem zauważyłem, że siedzi na parapecie, a okno za nią jest otwarte. Co jeszcze dziwniejsze siedziała bokiem do mnie, z jedną nogą zwisającą za strefą bezpieczeństwa. Od razu chciałem upomnieć ją, że może zrobić sobie krzywdę i zachęcić do przeniesienia się na łóżko, ale nie zdążyłem, bo ona pierwsza zabrała głos. 
-Co ja ci zrobiłam? - spytała nawet na mnie nie patrząc. Jej wzrok był zbyt skupiony na krajobrazie za zewnątrz.
-Nie rozumiem. - odpowiedziałem, marszcząc brwi i stawiając parę kroków w jej stronę. Bałem się, że coś się stało pod moją nieobecność i przejęta tym może sobie teraz coś zrobić. Przez myśl od razu przeszły mi dwa imiona. To pewnie przez tą dwójkę dzieciaków. Pewnie się pokłócili.
-Co ja ci zrobiłam, że mnie tak nienawidzisz? - to zdanie całkowicie zbiło mnie z tropu. Stanąłem w miejscu jak wryty i otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia.
-Przecież wiesz, że cię kocham. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Więc dlaczego mnie tak ranisz? - nie byłam w stanie odpowiedzieć od razu, ale na szczęście Hope tego ode mnie nie wymagała. - Dlaczego zabierasz mi jedyne osoby, którym ufam bym załamana szukała oparcia w tobie? - ostatnie słowo wymówiła z wyczuwalnym wstrętem w głosie. 
Dowiedziała się. Te cholerne dzieciaki się wygadały. Wie, że to wszystko przeze mnie. A każdym innym wypadku miałbym już gotowy plan, ale ta sytuacja kompletnie mnie zaskoczyła. Nie wiedziałem co robić. Nie wiedziałem co powiedzieć. Przez chwile nawet nie do końca wiedziałem jak oddychać. W jednej sekundzie straciłem wszystko. Bo zaufanie Hope od niedawna było dla mnie wszystkim co się liczyło. Wyżej w hierarchii wartości było tylko długo oczekiwane "tak". Teraz wiem, że jeszcze sobie na nie sporo poczekam.
-Hope, pozwól mi wytłumaczyć... - nie było mi dane dokończyć tego zdania.
-Jak chcesz to wytłumaczyć?! Żadna wymówka nie oczyści cię z winy. Możesz mnie ranić fizycznie, ale do cholery złamałeś mi serce! I na dodatek dobrze wiedziałeś, że to właśnie zrobisz. - dopiero teraz na mnie spojrzała, jednak wolałbym żeby tego nie robiła. Jej oczy ociekały nienawiścią. I mówię to dosłownie, bo wypływała z nich w postaci łez. - Posunąłeś się o krok za daleko, Damon.
-Skarbie wiem, ale uwierz mi nie chciałem cię tak zranić. To było pod wpływem chwili, byłem zły i... 
-Ja też byłam zła! Wiele razy. Chociażby teraz jestem wściekła, ale nie wbijam ci noża w plecy! Po co ci to było?! Aż tak bardzo ci zależało na moim zaufaniu, że chciałeś je zyskać przez zabranie mi tak ważnych dla mnie ludzi? Przecież wiesz jak wiele oni dla mnie znaczą. - była na skraju wybuchnięcia płaczem. W międzyczasie przełożyła nogę przez parapet, tak że teraz obie znajdowały się w pomieszczeniu. Dzięki tej pozycji mogła wygodniej wbijać w moje serce szpilki i wywoływać coraz mocniejsze wyrzuty sumienia.
-Hope nie miałem zamiaru aż tak cię zranić! Nie myślałem! Byłem zły i zazdrosny przepraszam! - krzyczałem. Krzyczałem, bo nie mogłem już zapanować nad sobą i swoim głosem. Jedyne czego pragnąłem to wybrnąć jakoś z tej sytuacji i zyskać jej przebaczenie. Było to dla mnie ważniejsze niż powietrze. 
-Myślisz, że jebane "przepraszam" wszystko naprawi? Przez ten cały czas siedziałeś mi w głowie. Widziałeś, kurwa nawet czułeś, jak bardzo cierpię! Zawierzałem mi chociaż kiedyś powiedzieć, że to nie oni mnie zdradzili? Że to była twoja intryga? - gestykulowała rękami tak zamaszyście, że bałem się, że przez to w końcu wyleci z tego okna. Nie odważyłem się jednak podejść bliżej, by w razie czego uchronić ją przed upadkiem. Prawdopodobnie gdybym zbliżył się chociaż o centymetr, sama by wyskoczyła.
Nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytanie. Nie byłem w stanie odpowiedzieć. Nie chciałem jej okłamywać, a wstyd mi było powiedzieć prawdę. Cisza i tak mówiła wszystko. Hope pokiwała głową, wyczytując niemy przekaz z moich przepraszających oczu. 
-Rozumiem. - powiedziała półgłosem. - Wiesz, przebywanie z tobą ma skutki uboczne. Gdy dowiedziałam się prawdy, pierwsze czego zapragnęłam to zemścić się na tobie. Sprawić byś cierpiał równie mocno. - te słowa opuszczały jej usta z taką zażartością i nienawiścią, że normalna osoba mogłaby się przestraszyć. Normalna osoba. Nie 150-letni wampir. Jednak wywołały u mnie pewnego rodzaju strach. Bałem się że znów mnie nienawidzi. - Ale nie mogłam znaleźć na to sposobu. Żebyś poczuł to co ja musiałabym zabrać ci kogoś ważnego. Długo myślałam, ale w końcu znalazłam. - jej twarz nie wróżyła nic dobrego. Jej oczy były szalone. Szalone z pragnienia by zadać mi cios. - Cierpiałbyś gdybym odeszła?
Moje serce się zatrzymało. 
Przed oczami stanął mi straszny obraz. Martwa Hope leżąca u mych stóp i świadomość, że nie mogę jej już pomóc. Nie cierpiałbym. Nie cierpiałbym, bo tego uczucia nie mógłbym nazwać cierpieniem. To było by ogromne niedomówienie. 
-Hope, nawet sobie nie żartuj w ten sposób. - powiedziałem niemal błagalnie.
-Nie żartuje. Cierpiałbyś? Gdybym... gdybym teraz skoczyła? Gdyby moje serce rozbiło się na ziemi jak balonik z wodą.. cierpiałbyś? - jej mina była nawet zbyt poważna. To przerażało, bo dawało do zrozumienia, że każde słowo, które opuszcza jej usta jest przemyślanie i potwierdzone. 
Wszystkie moje mięśnie napięły się gotowe do skoku w przód i złapaniu jej w porę, jeśli byłaby taka potrzeba. Nie pozwolę jej odejść. Nie ma takiej możliwości.
-Hope, nie rób nic głupiego. - ostrożnie wyciągnąłem rękę w jej stronę. W stronę tych szalonych oczu. Miałem nadzieję, że złapie mnie za rękę i wybije sobie z głowy myśl o samobójstwie.
Ale ona zamiast tego roześmiała się. A ten śmiech był równie przerażający co jej oczy. Ale jeszcze straszniejsze było to co opuściło jej usta, gdy radość ustała.
-Jeśli będziesz cierpiał, to nie jest głupie.
I zrobiła to. 
Jeden ruch i wypadła. 
Jej drobne ciało szybko opuściło parapet i teraz leciało w dół przyciągane przez grawitacje, która w tej chwili znienawidziłem. 
Przez chwile byłem w szoku. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Rzuciła się z okna, tylko po to by zadać mi ból. Zabiła się. A przynajmniej chciała się zabić, bo szok trwał tylko parę nanosekund. Gdy tylko odzyskałem bicie serca i racjonalne myślenie poszedłem w ślady dziewczyny. Jakimś cudem udało mi się złapać ją w locie i wylądować z gracją, na dwóch nogach. W końcu jestem nadprzyrodzoną istotą, nie? Ulżyło mi kiedy już na pewnym gruncie trzymałem Hope w ramionach. Była bezpieczna. Na całe szczęście. Ulga i inne pozytywne odczucia, związane z przeżyciem dziewczyny zniknęły, kiedy ta zaczęła się wyrywać. Szarpała się jak zwierze, za wszelką cenę próbując uwolnić się od mojego dotyku. Nienawidziła mnie. Może nawet bardziej niż z przed sprawy z pocałunkiem. Przełknąłem ślinę patrząc na jej wściekła twarz i zdając sobie z tego wszystkiego sprawę. Jej odpowiedź zmieniła się na "nie" i bałem się, że jest to już ostateczna decyzja.
-Dlaczego nawet nie możesz pozwolić mi uciec? Uwolnić się od siebie? Nigdy nie pozwoliłeś mi się zabić. Jestem jak twoja niewolnica, której odebrałeś ostatni skrawek wolności. Śmierć. Dlatego chcesz bym się przemieniła, huh? Bym nigdy się od ciebie nie uwolniła? - te słowa były dla mnie jak noże, a ona rzucała nimi we mnie, jakby grała w rzutki. W dodatku każde zdanie bolało mnie coraz bardziej, jakby nie mogła trafić w środek i mimo starań jej cel omijał serce. Ale niedługo miała w nie trafić.
-Wiesz co? Masz pieprzone 150 lat, a jesteś tak cholernie głupi. - mówiła z uśmiechem, który miał wyrażać jej zero szacunku dla mnie. - Ciągle łudzisz się, że cię pokocham. Że odejdę. Pff.. Naprawdę. Jak mogłabym kiedykolwiek pokochać takiego potwora jak ty? 
I to własnie ostatnie zdanie trafiło w samo serce. Trafiło i porozbijało je na kawałeczki. Na milion cholernie małych elementów. Próbowaliście kiedyś ułożyć puzzle z 1 lub 2 tysięcy kawałków? Trudne, co? To teraz wyobraźcie sobie układankę z 10 razy większą ilością części. Tak własnie teraz wyglądał mój najcenniejszy organ. Jak rozsypane puzzle, których nie umiałem poskładać w całość. Jedyna osoba, która to potrafiła patrzyła na mnie z taką nienawiścią, jakby miała nadzieję, że pod tym spojrzeniem stanę w płomieniach. A skoro nie mogłem ułożyć układanki, ani nawet jej brzegów, nie mam już serca. A skoro nie mam serca...

Hope's POV

Byłam zbyt wściekła by panować nad tym co mówię. Dlatego ostatnie słowa wyleciały ze mnie całkowicie nieprzemyślane. Żałowałam ich. Bardzo, bo mimo tego co wcześniej powiedziałam, w głębi duszy, nie chciałam by Damon cierpiał. To nie było w moim stylu. Mimo to, nie potrafiłam zebrać się by zmyć z twarzy nienawiść i powiedzieć mężczyźnie przede mną, że żałuje. Zamiast tego trwałam w tej samej pozie, z tą samą miną i tą samą ilością złości w oczach. Obserwowałam jak serce Damona łamie się na kawałki, co było widać w jego oczach. Patrzył na mnie jednocześnie zaskoczony i zraniony. Patrzył na mnie, pokazując cierpienie, które pragnęłam zobaczyć. Teraz jednak budziło się we mnie sumienie. Budziło się jednak zbyt powoli, by przełamać nienawistne rysy twarzy. I nagle w Salvatorze nastąpiła jakaś zmiana. Jego mina spoważniała, a oczy pozbawiły się łzawego wyrazu. Uniósł głowę wyżej  z wyraźną dumą. Już nie cierpiał. A nawet jeśli to ukrył to w najgłębszej części siebie. Zamiótł jak kurz pod dywan. Przed chwilą był przy mnie dobry Damon. Ten z uczuciami i wielką miłością do mnie. Teraz stał przede mną diabeł, który był gotowy zabić, by dostać to czego chce. Zły Damon wrócił.
Wrócił i z wampirzą siłą i szybkością przyparł mnie do ściany. Jedną rękę zacisnął na mojej szyi tak, że zostawił tylko odrobinę miejsca na powietrze. Dławiłam się, próbując zaczerpnąć go jak najwięcej, ale teraz to Salvatore był panem sytuacji, a ja po raz kolejny byłam na jego łasce.
-A więc chcesz tak się bawić, huh? Uważasz mnie za potwora, więc proszę bardzo, oto czym teraz będę. Prawda jest taka, ze nie znasz mnie jeszcze od najgorszej strony. Nie znasz jeszcze potwora, który się we mnie kryje. Ale skoro tak bardzo chcesz się przekonać na co mnie stać.. nie będę ci odmawiał. A więc masz już to czego chciałaś. Ja jeszcze nie, a moja cierpliwość, choć ma ogromny zasób, właśnie zaczęła się wyczerpywać. Chcę ciebie i ciebie dostanę. Chociażbym miał siłą dostarczyć moją krew do twoich żył, zabić cię i zamknąć w klatce. Chociażbym miał zabrać ci dosłownie wszystko co kochasz lub choćby darzysz sympatią. Chociażbym miał zabić wszystkich ludzi z tego miasta na twoich oczach. Hope Rose, będziesz moja. I to już niedługo.
I zniknął. 
Ostatnie co zrobił to odstawienie mnie w wampirzej prędkości z powrotem do pokoju. Potem za pewne ponownie wyskoczył przez okno. W każdym razie zniknął. Rozwiał się jak mgła, a ja zostałam, siedząc na łóżku i ciesząc się, że wreszcie mogę zaczerpnąć powietrza. Nie mogłam się jednak cieszyć tym zbyt długo. Szybko znowu zaczęłam się dusić. Tym razem żadna ręka nie była tego powodem. To strach odcinał mi dopływ powietrza. Strach spowodowany niezwykłą pustką w oczach Damona. Po raz pierwszy nie było w nich dosłownie nic. Tylko głęboka, ogarniająca czerń. Nie był już sobą. To nie był już nawet zły Damon. Miał rację. Nie poznałam jeszcze jego najgorszej, potwornej strony, ale przed chwilą stała przede mną we własnej osobie. A mi zostało modlić się, że wybaczy mi moje słowa i wróci chociaż cząstka jego człowieczeństwa. 
Ostatnia myśl wywołania u mnie jeszcze większe przerażenie. Ta pustka... co jeśli wyłączył człowieczeństwo? Pamiętam jak mi o tym opowiadał. To by znaczyło, że nie ma już żądnych oporów, żądnych hamulców. I nie kłamał gdy mówił, że zrobi wszystko by w końcu mnie dostać. 
Chociażby miał mnie zabić.

***

Zrobił to. Przełączył pstryczek. Wyłączył wszystko. Nie myślał nad konsekwencjami. Nie myślał w ogóle. Był zbyt zraniony, by myśleć. Skoro miała go za potwora, oto co dostanie. Damon bez żadnych skrupułów. Potwora bez zahamowań. Wampira w roli mu przeznaczonej.
W roli maszyny do zabijania.

_________________________________________________________________________
I jak się podoba? Co teraz zrobi Damon? Gdy Hope przetrwa i nie złamie się? Czytaj dalej, a się dowiesz.

Cześć i czołem! Wiem wiem wiem wiem wiem wiem wiem wiem wiem rozdziały nie było baaaaaaaaaaaaaaaaardzo długo i przepraszam, ale zabrałam się, zgodnie z obietnicą, za drugiego bloga i tam napisałam parę rozdziałów. Teraz kolej na naszego wampirka i mam nadzieję, że uda mi się napisać rozdziały jak najszybciej. Nie wiem jak to się uda ponieważ mam teraz dużo nauki związanej z przygotowaniami do egzaminu, a to tylko jedna z paru bardzo ważnych rzeczy na których muszę sie teraz skupić. Będę się jednak starać jak najszybciej  napisać kolejne rozdziały i mam nadzieję, że mi się to uda. Jeśli będę miała taka wenę jak dzisiaj, przy pisaniu tego rozdziału, to pójdzie jak bułka z masłem xd 
Tak czy owak.. wróciłam i prezentuje nowy rozdział. Jak się podoba?

A i jeszcze jedno.
Chciałam wam ogromnie podziękować, bo jest już 10 000 wyświetleń!! Cieszę się, ponieważ jest to już duża liczba, co oznacza, że ktoś to czyta, a to naprawdę motywuje do działania :) 

Prosze:
CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE
Jeśli masz pytanie - napisz w komentarzu.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Proszę nie omijajcie! To ważne!!

1. Nowy system (TO TO WAŻNE)

Nie będę się tu specjalnie rozpisywać, ponieważ zrobiłam to na drugim blogu. Więc po prostu zajrzyjcie tu i przeczytajcie punkt 3 i 4 jeśli zgadzacie się z pomysłem------> http://blieveinourlove.blogspot.com/2015/07/prosze-nie-ignorujcie-pare-gupotek-i.html
Już kilka osób wyraziło tam opinię, ale chcę też znać wasze zdanie, bo może są tu inni czytelnicy.
PROSZĘ NAPISZCIE CO SĄDZICIE O NOWYM SYSTEMIE.
I jeszcze jedno. Najpierw przerwę zrobiłabym tu, skoro i tak ostatni rozdział kończy się troszkę zagadkowo.
Jeśli chcecie, i zgadzacie się z nowym systemem, mogę zrobić tu teraz trailer :) Jednak nie będzie on z ówczesną bohaterką tylko z Niną Dobrev jako Hope. Dlaczego wytłumaczyłam niżej.

2. Nowy szablon.

Może nie zauważyliście, ale niedawno zmieniłam wygląd Hope w zakładce bohaterowie. Zmieniłam ją na Nine Dobrev z paru powodów. Przede wszystkim chciałam zrobić trailer do tego bloga i byłoby o wiele łatwiej z Niną. Po za tym w ogóle nie przemyślałam wyboru wyglądu bohaterki na początku, a teraz sądzę, że Nina pasowałaby tu o wiele bardziej. Przede wszystkim będzie można być może zrobić trailer z prawdziwymi ujęciami jak Damon gryzię Hope, ponieważ w Pamiętnikach Wampirów takie sceny się zdarzają. Również w przypadku robienia drugiej części i traileru również do tego będę miała gify Hope jako wampira. Aktorkę, która dotychczas była Hope wybrałam tylko ze względu na fakt, że z Słodkich Kłamstewkach była w psychiatryku i to pierwsza osoba, która przyszła mi na myśl. W każdym razie Nina pod wieloma względami pasuje lepiej.
Przechodząc do rzeczy. 
Z powodu nowej bohaterki, potrzebny jest nowy szablon. Ja jednak nie umiem sama go wykonać (już próbowałam i po prostu nie umiem go ustawić. Coś idzie nie tak i nie wygląda to dobrze. Będę jeszcze próbować... ale cóż). Więc pytanie do was. Znacie kogoś kto umie je robić albo stronkę na której mogliby go zrobić, a może sami umiecie? (Bardzo proszę nie podawajcie mi linków czy nazw stron popularnych. Na nich nawet trudno by przyjęli zamówienie na szablon)
Naprawdę potrzebna mi wasza pomoc w tej sprawie kochani!
Jeśli wam to nie przeszkadza to mogę zrobić trailer z Niną zanim uda mi się skombinować nowy szablon.

To chyba tyle, jeśli sobie coś przypomnę to dodam xd

PROSZĘ KOMENTUJCIE I POWIEDZCIE MI CO O TYM MYŚLICIE

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 10 "Sweet talk, sweet words, sweet kiss, sweet blood... sweet dream"

"Damon, proooszę.", zrobiłam szczenięce oczka i zachichotałam, odzywając się do niego na naszej prywatnej drodze komunikacji.
"Chyba się od tego uzależniłaś", usłyszałam jego roześmiany głos.
"Oj no weź! Ty przecież też to lubisz!", krzyknęłam z wyrzutem.
"Ok, ok. Poddaje się.", uśmiechnęłam się zwycięsko i zamknęłam oczy.
Zrelaksowałam dosłownie każdy mięsień mojego ciała i wyłączyłam umysł, powoli pogrążając się w sen. Nie mogłam się doczekać kiedy znowu go zobaczę. Od czasu kiedy zamknęli mnie w tej izolatce, robimy to chyba nawet więcej niż raz dziennie i wiem, że taka ilość snu może mi nawet zaszkodzić, ale pieprzyć to. Skoro Damon nie zezwala na spotkania w realu, to jedyny sposób by w miarę normalnie pogadać. Czuję się jak szalona kiedy rozmawiamy, ale go nie widzę. Chcę go widzieć i czuć, że mówię do niego, a nie do powietrza.
Jestem chyba winna wyjaśnienia.
4 dni temu, przez łazienkowy incydent, zostałam zamknięta w specjalnym, stuprocentowo bezpiecznym pokoju. Nie winie nikogo za to. Dziewczyna zamknięta w psychiatryku za próby samobójcze, która zatrzasnęła się w łazience na dobrą godzinę, nie chciała wyjść i nawet nie dawała znaku życia. To daje do myślenia. Nikogo za bardzo nie obchodziło, że wyszłam z pomieszczenia bez szwanku. Wszyscy byli zbyt przejęci, że tak długo tam siedziałam. No ale cóż, tak czy owak, sama się prosiłam o zamknięcie w izolatce.
I nie było tu tak źle. Od tamtego dnia cały czas rozmawiam z Damonem. Wiem, że może jestem naiwną idiotką, bo zaufałam komuś po 4 dniach, zwłaszcza komuś, kto przez tak długi czas robił mi krzywdę, ale jestem prawie pewna, że mogę go nazwać swoim przyjacielem. Jednak największym plusem zamknięcia tu nie są rozmowy z nim tylko zakaz odwiedzin. Tak dokładnie. Od 4 dni nie widziałam się ani z Kat, ani z Justinem i szczerze, jestem za to wdzięczna. Nie wiem co bym zrobiła gdybym ich teraz zobaczyła. Nie chcę słuchać tłumaczeń i przeprosin. Nie chcę ich widzieć, bo nie chcę płakać. Nie chcę nawet myśleć o tych zdrajcach. Te 4 dni były wspaniałe. Pełne śmiechu i innych pozytywnych rzeczy. Nie smuciłam się, a moje oczy nie były męczone przez łzy. Nie chcę tego zmieniać.  Dlatego za każdym razem kiedy Damon proponuje, że mnie stąd wyciągnie, odpowiadam, że tego nie chcę. On nawet nie zadaje niepotrzebnych pytań, bo zna moje uczucia i myśli, wie co jest grane.
A więc wracając do chwili obecnej. To jest naszym specjalnym sposobem na spotkania. Damon z jakiegoś powodu nie chcę przyjść tu do mnie i spotkać się w realu. Mam różne teorię na ten temat, ale nie są na tyle błyskotliwe by o nich mówić. I mimo tego, że za każdym razem zmienia temat, gdy proszę o prawdziwe spotkanie, nie mam zamiaru się poddać. Chcę go spotkać poza moją głową, dotknąć tak naprawdę, przytulić. Ale niestety jest strasznie uparty. Powtarza, że spotkam go jak zdecyduje się dokonać przemiany.
Ja jednak mam wątpliwości. Wtedy, w łazience byłam pewna. Jednak targały mną bardzo mocne emocje i obietnice Damona, które były światełkiem w ciemnej rzeczywistości. Teraz więcej nad tym myślałam i mam dużo wątpliwości. Nie chcę musieć ranić by przeżyć. Damon zapewnia mnie, że nauczę się kontroli i wcale nie muszę zabijać, a ofiara nie musi niczego potem pamiętać, ale ja wciąż widzę w tym krzywdę. Nie chcę mieć tej świadomości, że bez krwi innego człowieka nie ma mnie. Jestem delikatna i wrażliwa, nie wyobrażam sobie siebie rozszarpującej czyjeś gardło. Dlatego potrzebuje czasu, dużo czasu do namysłu. Na całe szczęście Damon jest cierpliwy.
Moje myśli zostały przerwane gdy ostatecznie zapadłam w sen. Damon pokazał mi to pierwszej nocy mojego pobytu tutaj. Gdy spałam wpływał na mój umysł i kontrolował sen. Ale co najważniejsze, sam się w nim pojawiał. Dzięki temu mogłam prawie normalnie z nim rozmawiać. Nadal w mojej głowie, ale przynajmniej go widziałam.
W jednej chwili znalazłam się na pięknej polanie oświetlonej słońcem. Siedziałam w cieniu wielkiego drzewa, na kocu. Miałam na sobie zwiewną, białą sukienkę i baletki tego samego koloru. Kiedy przeczesałam palcami włosy, zauważyłam, że część nich, po prawej stronie jest związana w wąski warkoczyk. Uśmiechnęłam się delikatnie. Nagle obok mnie pojawił się on. Jak zwykle ubrany cały na czarno. Czarne jeansy, czarny t-shirt z dekoltem w serek, czarne buty i czarna, skórzana kurtka. Do tego jego ciemne, trochę dłuższe włosy i czarne oczy. Damon we własnej osobie. Zauważyłam, że pod względem ubioru jesteśmy dokładnym przeciwieństwem. Czerń i biel. Tak było zawsze. To tak, jakby to miało coś symbolizować.
-Witaj, księżniczko. - powiedział i uśmiechnął się zawadiacko, a ja zaśmiałam się krótko.
-Witaj, Damonie. - uśmiechnął się szerzej i zbliżył swoją dłoń do mojej twarzy. Założył mi wolny kosmyk włosów za ucho i delikatnie przejechał opuszkami palców po moim policzku.
-Wyglądasz pięknie. - powiedział.
-A czyja to zasługa? - spytałam rozbawionym tonem.
-Tylko i wyłącznie twojej urody. - zachichotałam.
To wydaje się niemożliwe, że tak słodki i szarmancki mężczyzna jak on, kiedyś ranił mnie na niezliczone sposoby. Wydawać się mogło, że to były dwie całkiem inne osoby. Nie rzucał słów na wiatr, gdy mówił, że pokaże mi się z lepszej strony. Ta była cudowna.
Posłałam mu ciepły uśmiech i ułożyłam się na plecach na kocu. Przymknęłam powieki, jednak po kilku sekundach je otworzyłam i zmarszczyłam brwi, widząc, że Damon nie położył się obok mnie. Z uśmieszkiem na ustach pociągnęłam go za rękaw kurtki. Odwzajemnił uśmiech i już po chwili leżał obok. Z przymrużonymi oczami wpatrywałam się w promienie słońca prześwitujące przed koronę drzewa. Nagle poczułam jak jego palce nieśmiało splatają się z moimi. Tą lepszą stronę jego osobowości uwielbiałam także za jego podejście do kobiet. Wiem, że głównym powodem jego grzeczności jest sposób w jaki się wychował. Pochodził z czasów, w których każda kobieta była damą, o którą trzeba było zabiegać i traktować jak najwspanialszą rzecz na świecie. Jest całkiem inny niż teraźniejsi mężczyźni. Był delikatny, miał nienaganne maniery i nie odważył się chociażby dotknąć mnie bez mojego pozwolenia. To ostatnie mogło być też spowodowane tym co robił mi wcześniej. Myśli, że się go boję i chociaż wiem, że jakaś część mojego umysłu nadal nawołuje do ucieczki, zaczęłam mu powoli ufać.
-Wyjaśnisz mi w końcu o co chodzi z tą "wymianą krwi"? - spytałam cicho, przekręcając głowę i patrząc na nasze splecione dłonie.
Wczoraj podczas naszego ostatniego "spotkania" nagle się obudziłam, bo przyniesiono mi obiad. Do teraz nie wyjaśnił mi tej "wymiany", bo upiera się, żeby nie opowiadać niczego dłuższego przez myśli. Woli tłumaczyć mi rzeczy kiedy rozmawiamy w moim śnie. Nigdy nie powiedział dlaczego, ale nie przeszkadza mi to.
-Naprawdę chcesz tego słuchać? Nie mogę ci wytłumaczyć kiedy będziesz chciała tego spróbować? - uśmiechnął się łobuzersko, spoglądając na mnie.
-Mów. - zażądałam z rozbawieniem w głosie.
Usłyszałam jego głośne westchnięcie i zachichotałam. Spojrzałam na niego i zauważyłam, że już nie patrzy na mnie, tylko w niebo. Zgiął wolną rękę i założył za głowę.
-To coś jakby tradycja, zwyczaj... nie wiem jak to nazwać. Wśród wampirów jest czymś bardzo intymnym, uczuciowym. Wiem, że to brzmi jakbyśmy mieli własną społeczność jak w filmach - zaśmiał się krótko. - ale już ci tłumaczyłem jak jest. Wracając. Wymiana krwi jest bardzo osobista. To coś czego nie robisz z każdym. Jest jednocześnie jakby wymianą uczuć, miłości. W sumie niektórzy ludzie w ten sam sposób spostrzegają seks. - wzruszył ramionami i tym razem to ja się zaśmiałam.
-Tak się zastanawiam. Gdybym straciła cnotę jako wampir to błona dziewicza by mi odrosła jak w "Czystej krwi"? - oboje wybuchliśmy śmiechem.
-Nie wiem... czekaj. Czy ty właśnie zasugerowałaś, że chcesz ze mną stracić dziewictwo jako wampir? - poruszył zabawnie brwiami, a na jego ustach znów pojawił się jego sławny uśmieszek.
Na tą sugestie uderzyłam go lekko w ramię, czym wywołałam kolejny wybuch śmiechu.
-A czy ja wspomniałam coś o tobie? To morze jest pełne przystojnych ryb. - droczyłam się.
Spodziewałam się, że odpowie coś w stylu "możliwe, ale ja jestem przystojniejszy", a nawet bałam się czegoś typu "nie ma mowy, jesteś moja", więc to co usłyszałam po prostu mnie zaskoczyło.
-Co prawda to prawda. Dobrze wiesz, że do niczego cię nie zmuszam i nie mam zamiaru. Jednak wiedz, że mimo wszystko zawsze będziesz moją księżniczką. - powiedział z życzliwym i ciepłym uśmiechem.
To sprawiło, że i moje usta wygięły się w uśmiechu. Po kilkuminutowym leżeniu w ciszy z przymkniętymi powiekami, podniosłam się do siadu i przeczesałam dłonią włosy. Tym nagłym ruchem zdziwiłam Damona, który teraz również zmienił pozycję i patrzył na mnie z zmarszczonymi brwiami.
-Coś się stało? - spytał z troską.
-Nie, ja po prostu.... nie wiem. Za dużo tego. - westchnęłam. - Tych myśli, zastanowień, wahań, wymieniania plusów i minusów, zmartwień, wspomnień.... wszystkiego. To wszystko bez przerwy plącze mi się w głowie. Czuję się jakbym miała tam w środku prawdziwy huragan.
-To przestań myśleć. - zaczął uspokajająco głaskać mnie po włosach.
-Jakby to było takie proste. - odpowiedziałam półgłosem. - Nie tak łatwo podjąć ważną decyzję, kiedy tyle różnych myśli kłębi się w nierozplątywalny supeł.
-Mam pomysł. - spojrzał na mnie z iskierkami w oczach. - Może to trochę dziecinne i głupie, ale można spróbować. - wzruszył ramionami.
-Dajesz. - powiedziałam zaciekawiona.
-Będę ci teraz zadawał pytania, a ty musisz na nie odpowiedzieć nie myśląc. Po prostu mów pierwsze co ci przyjdzie na język. - pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam. - Jabłka czy pomarańcze?
-Co? - spytałam śmiejąc się.
-Nie myśl, tylko mów. - przypomniał mi Damon.
Znów pokiwałam głową, zamknęłam oczy i czekałam na kolejne dziwne pytania.
-Fiolet czy błękit?
-Fiolet.
-Mandarynki czy arbuz?
-Arbuz.
-Taniec czy śpiew?
-Taniec.
-Pizza czy chińszczyzna?
-Pizza.
-Zostać tutaj czy odejść ze mną?
-Odejść. - gdy tylko to słowo opuściło moje usta, otworzyłam szeroko oczy.
Ujrzałam rozradowane oczy Damona i uśmiech powoli wkradający się na jego twarz. A ja? Ja byłam zaskoczona własną odpowiedzią. Nie powiem, chciałam tego. I byłam tego świadoma, ale widocznie nie w stu procentach, skoro moje serce na moment się zatrzymało wraz z moją odpowiedzią.
-Nie. - pokręciłam głową. - Nie, Damon, tak nie można! Nie mogę podejmować ważnych decyzji w sposób w jaki mogę zdecydować którą sukienkę kupić albo czy iść na rolki, czy na plaże. Nie mogę. Dziękuję za chęć pomocy, ale muszę to przemyśleć. Nie chcę potem żałować. - ostatnie zdanie dodałam szeptem. Bałam się, że go nim urażę.
-Rozumiem. - pokiwał głową.
Nie był zły, ani smutny. Rozumiał. Naprawdę rozumiał. I dawał mi tyle czasu ile tylko chcę.
-Dziękuję. - wyszeptałam, a moja dłoń jakoś sama wylądowała na jego policzku.
Przymknął oczy wczuwając się w mój dotyk. Rzadko kiedy pozwalałam sobie na jakąś czułość z mojej strony. Nie chciałam po prostu robić mu zbędnych nadziei czy coś. Nie chciałam go ranić. Tak więc, kiedy tylko zdałam sobie sprawę z tego co robię, zabrałam rękę. On mnie kochał, to było pewne, ale ja nie jestem pewna czy mogłabym pokochać jego. Za dużo się stało.
-Zmieńmy temat. - powiedziałam szybko.
Usłyszałam obojętne "ok", ale nie odważyłam się nawet na niego spojrzeć. To śmieszne. Zachowuje się jakbyśmy co najmniej poprzedniej nocy wylądowali w łóżku, a ja tylko głaskałam go po policzku. Panowała między nami niezręczna cisza, więc rozpaczliwie szukałam w głowie jakiegoś tematu. Wtedy znalazłam pewną myśl, która nie dawała mi spokoju.
-Dlaczego nie chcesz spotkać się w realu? - pytam znienacka.
-Już ci mówiłem...- nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Nie chcę wymówek ani niczego w tym stylu. Chcę znać powód. - mówię stanowczo.
Nie otrzymuję odpowiedzi. Przynajmniej nie przez pierwsze kilka minut. Jestem cierpliwa, ale nie jestem taka jak on, nie mogę czekać wiecznie. Już otwieram usta by coś powiedzieć, kiedy on nagle się odzywa.
-Jesteś zbyt wielką pokusą. - mówi jakby zrezygnowany. Marszczę brwi niczego nie rozumiejąc. Widząc to, kontynuuje. - Twoja krew. Nie zrozum tego źle. Nie chcę cię przestraszyć. Po prostu... to jest dla mnie jak narkotyk. A im dłużej jestem na odwyku, tym bardziej jej pragnę. Naprawdę, żadna inna krew nie zaspokaja mnie jak twoja. Nie byłbym wstanie się powstrzymać jeśli byłbym z tobą w jednym pokoju. Nie chcę się wystraszyć, Hope. Wreszcie jest dobrze i może nawet mi ufasz. Nie chcę tego zepsuć. - z każdym słowem był bliżej mojej twarzy, a w jego oczach widziałam czyste pragnienie. Pragnienie mojej krwi. Mimo, że w głębi duszy wiedziałam, że trochę mnie to wystraszyło, w moim głosie nie było ani cienia wątpienia.
-Nie boję się ciebie.
Damon przybliżył się bardziej, a ja poczułam jak moje serce przyśpiesza. Był blisko. Bardzo blisko. Nasze twarze dzieliło mniej niż 5 centymetrów.
-I sądzisz, że nie przestraszyłabyś się gdybym cię ugryzł? - spytał półgłosem. Jego głos był zachrypnięty i mroczny.
Może teraz się bałam. Tak, bałam się, ale nie chciałam się do tego przyznać nawet przed samą sobą. Więc tylko lekko pokiwałam głową na "tak".
-Jesteś pewna, Hope? - jego usta znajdowały się milimetry od mojego ucha.
Przez ton jego głosu i wspomnienia, niemal trzęsłam się ze strachu, który mnie sparaliżował. Jednak nadal ani myślałam by zaprzeczyć. Więc znów dałam mu niemą, twierdzącą odpowiedź. I wtedy znalazł się tak blisko mojej szyi. Jego usta dzieliły milimetry od mojej tętnicy. Moje serce waliło jak oszalałe, a mózg przygotował się na ból, do którego byłam przyzwyczajona. Już nawet zacisnęłam palce na miękkim materiale sukienki. I wtedy zdarzyło się coś co całkiem zbiło mnie z tropu. Zamiast dwóch kłów wbijających się w moją skórę, poczułam jego ciepłe usta. I jeszcze raz i znowu. W ogóle nie myśląc nad tym co się właśnie dzieje, odchyliłam głowę i przymknęłam powieki. W moich żyłach zaczęła krążyć czysta przyjemność, a z ust wydobył się cichy jęk. Zaczął wyznaczać pocałunkami ścieżkę w górę, potem po linii szczęki... i w końcu nasze wargi złączyły się w namiętnym tańcu. Jedną ręką objął mnie w talii, a ja wplątałam palce w jego włosy. Ktoś widocznie wyłączył mój zdrowy rozsądek, bo to nie powinno się dziać. To nie mogło się dziać. Jednak ignorowałam mądry głosik w głowie, mówiący "przestań". Z minuty na minutę pocałunek robił się coraz bardziej gorący. Zanim się obejrzałam leżałam na plecach na kocu, a Damon znajdował się nade mną. Nasze usta ani na chwilę nie straciły ze sobą kontaktu i to może być kluczowym powodem, dlaczego jeszcze tego nie przerwałam. Jego ręce błądziły po moim ciele, a obie moje dłonie drażniły skórę na jego głowie. Mimo tego, że jak wspomniałam, to nie powinno mieć miejsca, to było... przyjemne. I chciałam tego. Poczułam jak chłopak przygryza moją dolną wargę i.... i wtedy się obudziłam.

Nagła pobudka sprawiła, że aż podniosłam się do siadu. Nie wiedząc czemu moja ręka od razu powędrowała ku ustom. Dotknęłam warg opuszkami palców, po czym delikatnie przejechałam nimi tą samą drogą, co usta demona, aż dotarły do szyi. Wtedy bezwładnie opadłam z powrotem na miękkie poduszki, a na moje usta mimowolnie wkradł się szeroki uśmiech. Nie oceniajcie mnie. Jestem tylko nastolatką, która nie ma zbyt dużego doświadczenia w pocałunkach, a ten jeden był cholernie gorący. Zachichotałam jak dziewczyny w filmach, które przypominają sobie o wczorajszej randce i otworzyłam oczy. Głośno westchnęłam i ni stąd ni zowąd zobaczyłam na szafce nocnej karteczkę. Wzięłam ją do ręki i od razu zaczęłam czytać.

Witaj, księżniczko.

Zachichotałam na widok tego zwrotu. 

Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać. Nie mówię tylko o pocałunku.

Zmarszczyłam brwi. Odruchowo przejechałam palcami po szyi, ale nie znalazłam żadnej rany, ani opatrunku.

Zapewne jesteś zdziwiona brakiem ran? Pamiętasz jak kiedyś w twoim pokoju pokazałem ci sztuczkę z gojącą się skórą?

To wspomnienie nagle pojawiło się przed moimi oczami. 

Siedzieliśmy oboje na łóżku, nikogo nie było w domu. Przyniósł ze sobą żyletkę i zrobił nią krwawą linię moim nadgarstku. Bolało i chciałam zareagować, ale unieruchomił moje ciało. Kiedy lina była gotowa odłożył narzędzie tortur i ugryzł się we własny nadgarstek. Następnie przyłożył mi krwawiącą ranę do ust i nakazał pić, co sprawiło, że moje przerażenie osiągnęło nowy limit. Kierował moim ciałem, więc nie miałam jak zaprotestować. Jego krew smakowała inaczej. Była jakby... słodsza? Na pewno smakowała lepiej niż normalna. A może to z moją było coś nie tak? Cóż, jemu smakuje. Nagle poczułam dziwne mrowienie w nadgarstku. Spojrzałam w tamtą stronę i z nowym poziomem przerażenie i zdziwienia zauważyłam, że moja rana się goi. Sama. Tak po prostu. Nic nie rozumiejąc spojrzałam na mojego oprawcę. 
"Wampirza krew leczy.", powiedział zwięźle.
Kątem oka zauważyłam, że i jego rana się zrosła. Jednak to nie było ważne. Jedyne co się liczyło, to po co mi to pokazuje?
"Wydaje mi się, że nie lubisz ran, prawda? Bolą, krwawią, powoli się goją. Jeśli będziesz grzeczna, będę cię leczył. Co za tym idzie, nie będziesz miała ran i opatrunków. Gdy nie będzie ran i blizn, może ludzie uwierzą, że skończyłaś z samookaleczaniem się?", mówił, a ja zapamiętałam tylko "jeśli będziesz grzeczna, będę cię leczył". 
Co ma oznaczać to "jeśli będę grzeczna"?
Nie dostałam odpowiedzi. Zamiast tego po prostu wpił się w moje gardło. I znów nie mogłam z tym nic zrobić. To bolało. Byłam bezradna. Nienawidzę go. Nienawidzę! Wiem, że czyta mi teraz w myślach i dobrze. Mam też szczerą nadzieję, że moja nienawiść zaczęła krążyć w żyłach i go otruje. Nagle jego kły mocniej wbiły się w moją szyję, co wywołało mój cichy, stłumiony przez zamknięte usta, jęk.
Czemu on mi to robi? Oto jest pytanie.

Potrząsnęłam głową, chcąc odgonić te myśli od siebie. I nagle zrozumiałam. "Jeśli będziesz grzeczna". Dał mi zagadkę do rozwiązania. Morał jaki z niej płynie jest jednak nieco dłuższy niż samo zdanie. Chodziło o to bym spróbowała przestać go nienawidzić. Jeśli nawet nie chciałabym jeszcze z nim odejść, ale spróbowałabym go polubić, usuwałby moje rany, a ludzie przestaliby uważać mnie za wariatkę. Chciał wtedy spróbować innej drogi. Chciał spróbować być miły i po prostu pokazać się z lepszej strony. A więc jednak próbował.

Mam nadzieję, że sama rozszyfrowałaś co mam na myśli. Jednak jeśli ci się to nie udało, już tłumaczę. Mówiłaś, że zawsze jest inna droga, że nie musiałem uciekać się do przemocy. Chciałem spróbować inaczej, tylko nie umiałem ci tego przekazać. Jestem świadom tego, że źle dobrałem słowa, a hasło "jeśli będziesz grzeczna" nie brzmiało jak propozycja tylko groźba, ale wybacz mi to proszę. Jednak lepiej późno niż wcale prawda? A teraz próbuję innej drogi. Nie chcę cię już ranić i skoro wszystko idzie w dobrym kierunku, mam nadzieję, że już nie będę musiał. Wiem, że powinienem nie grać w łamigłówki i prosto z mostu powiedzieć, że chcę żebyś spróbowała się do mnie przekonać i przepraszam, że nie zrobiłem tego właśnie w ten sposób. I ogólnie za wszystko.

Damon.

PS. Naprawdę podoba mi się ta "inna droga".

Uśmiechnęłam się do kartki, a raczej do tego co było na niej napisane. Zignorowałam "mam nadzieję, że nie będę musiał", bo po prostu nie chciałam niszczyć sobie humoru przemyśleniami na ten temat. Nie ma co marnować czasu na smutki. Nie wiem czy to było specjalnie, nie wiem czy nawet jest tego świadom, ale przez ten krótki tekst dodał kolejny punkt pomysłowi by odejść z nim. Byłam do tego coraz bardziej przekonana i... bałam się tego, ale równocześnie cieszyłam się. W końcu to by oznaczało wieczną młodość, oczywiście u boku Damona. Powoli zaczynałam wymazywać jego wady i zastępować je zaletami. I brakowało już naprawdę niewiele bym powiedziała "tak". 

Jednak wtedy zostałam wypisana z izolatki i niedługo potem stało się coś, co całkowicie przekreśliło wszystko co zdarzyło się w ciągu ostatnich 4 dni, a słowa "mam nadzieję, że nie będę musiał" nabrały sensu.

***

Czy jest szczęśliwy? To słowo nie jest w stanie ująć tego jak się czuje. Ostatnie 4 dni były najlepsze od długiego czasu. Rozmawiała z nim, przestała go nienawidzić i może nawet mu zaufała. Chciał skakać z radości. Wisienką na torcie był fakt, że nie przerwała pocałunku. W prawdzie nie całkiem prawdziwego, ale chodzi o sam fakt. Jedyne co nie dawało mu spokoju, to że to wszystko budowało się na kłamstwie. Gdyby wiedziała, że to on sprawił, że Kat i Justin się pocałowali, od razu by go przekreśliła i na nowo znienawidziła. Bał się, że prawda wyjdzie na jaw, dlatego chciał by jak najszybciej zgodziła się z nim odejść. Jednocześnie nie chciał na nic naciskać. Przekonywał ją więc do tego powoli i dyskretnie. Nie skutkowało to jednak tak jakby chciał. Wiedział, że niedługo wypiszą ją z izolatki i prędzej czy później porozmawia z Katriną lub Justinem, a oni powiedzą jej całą prawdę. Oczywiście mógł wpłynąć na parę umysłów i przedłużyć jej pobyt tam. Nie chciał jednak znów jej oszukiwać ani robić nic za jej plecami. Miał więc tylko serce pełne nadziei, że lada chwila dziewczyna się zdecyduje. Wszystko będzie dobrze. - powtarzał sobie w myśli.


_________________________________________________________________________
I jak się podoba? Czy prawda wyjdzie na jaw? Co wydarzy się gdy Hope wyjdzie z izolatki? Co zrobi Damon? Czytaj dalej, a się dowiesz.

Prosze:
CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE
Kontakty do mnie jeśli masz pytanie:
ASK i TWITTER albo NAPISZ W KOMENTARZU