Daremnie bo nic nie mogło teraz pomóc. Zostałam wypisana z mojego odosobnienia. Nawet gdybym się buntowała i nie wychodziła z pokoju nawet na spotkania z rodziną, nie mogę omijać wszystkich, których nie chcę widzieć. Justin wciąż jest przydzielony do opieki nade mną i prędzej czy później przyjdzie tu, a ja będę musiała sobie z tym poradzić. Nie chcę go widzieć. Nie chcę widzieć ani jego ani Kat. Ani Kat ani nikogo z ludzi w tym mieście. Nie chcę nawet widzieć Toby'ego i cioci Vanessy. Podsłuchałam rozmowy pielęgniarek na mój temat. Całe miasto żyje faktem, że zostałam zamknięta w izolatce. Kiedy przechodziłam przez korytarz widziałam te wszystkie zaciekawione i współczujące spojrzenia innych pacjentów. Nie chcę tego.
Jedyne czego chcę i potrzebuję, to rozmowa z Damonem, ale on się rozłączył co oznacza, że jest na polowaniu (czyt. poszedł znaleźć jakąś laskę i się pożywić). Więc póki co zostało mi czekać samej w moim pokoju aż coś się wydarzy. Miejmy nadzieję, że tym "coś" będzie powrót Damona.
-Nie, dziękuję. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się lekko.
Wyszła, a ja rozłożyłam się wygodnie na łóżku twarzą do sufitu. Rozłożyłam ręce i nogi tak, że zajmowały całą powierzchnię łóżka i myślałam. Myślałam nad decyzją. Chciałam odejść. Bardzo. Ale za każdym razem pojawiał mi się w głowie obraz Toby'ego i Vanessy. Może i teraz nie bardzo chcę ich widzieć, ale wciąż ich kocham. Nie mogę ich tak po prostu opuścić. To za trudne. Po za tym powiedzenie "tak" zmieni moje całe życie, a ja coraz bardziej się tego boję. Picie krwi, chęć mordu, wzmożone odczucia... to tak wiele do zaakceptowania w tak krótkim czasie. Więc powiedzenie tych prostych trzech liter razem jest trudne. Bardzo trudne.
Prawie tak trudne jak powiedzenie "wejdź", gdy usłyszałam pukanie do drzwi. W jednym momencie moje serce się zatrzymało, a oczy zechciały wypuścić potok łez. Byłam pewna, że to Justin lub Kat. Mówiłam już, że nie chciałam ich widzieć? Teraz bardzo żałowałam, że nie ma ze mną Damona. Na pewno ucieszyłby go fakt, że w tej chwili, gdy dźwięk uderzania kostkami palców o drzwi rozbrzmiewał w pokoju, byłam gotowa powiedzieć "tak". Kurwa, byłam gotowa to wykrzyczeć i wyśpiewać. Jednak serce zdecydowało się zrobić mi na złość i nie zatrzymało się na dobre. Po chwili znowu zabiło, a w mózgu pojawiła się odwaga, duma i ciekawość. Tak, byłam ciekawa jak osoba stojąca za drzwiami będzie się tłumaczyć i przepraszać. Byłam ciekawa czy w ogóle będzie. Byłam ciekawa czy gdy Damon wróci i dowie się o jej lub jego obecności, stanie po mojej stronie i zawładnie ich umysłami by zemścić się za mnie. Nie, chwila. Tego przecież nie chciałam. Nie chciałam rozlewu krwi na miłość boską! Cóż, może przebywanie tak dużej ilości czasu z Salvatorem ma na mnie większy wpływ niż myślałam?
Tak czy owak, zebrałam w sobie siły by powiedzieć "wejdź". I ten ktoś niestety usłyszał mój cichy głos i zastosował się do polecenia. W drzwiach stanął przystojny, zdradziecki blondyn w szarym podkoszulku i czarnych spodniach. Wszedł ostrożnie jakby spodziewając się, że rzucę się na niego jak wściekły kot. Tak, byłam do tego zdolna, ale nie jestem tak szalona za jaką mnie ma. Nadal więc leżałam na łóżku. Moją pozycję zmieniłam tylko w delikatny sposób, łącząc nogi i kładąc ręce na brzuchu, by mogły bawić się materiałem białej koszuli. Nie zdążyłam się jeszcze przebrać, a w izolatce byłam zmuszona nosić ten okropny strój charakterystyczny dla osób z psychiatryka. Podobno biel miała mnie uspokajać. Fakt, byłam uspokojona, ale nie przez ten czysty kolor. Uspokoiła mnie czerń. Czarne ubrania, włosy i oczy oraz równie ciemny umysł. Ale ciemny nie zawsze oznacza mroczny. Ten kto powiedział, że czerń jest poetycka miał świętą rację. Damon jest tego żywym dowodem.
Justin zamknął za sobą drzwi i przywitał się, ale ja nie zwracałam na niego uwagi. Kątem ok tylko, mimowolnie, zauważyłam, że przykucnął przy łóżku.
-Wszystko gra? - spytał ostrożnym głosem, ale nie miałam zamiaru dać mu odpowiedzi. Ani na to pytanie, ani na każde inne. Cisza mówi sama za siebie. - Hope, odezwij się. - Nic. - Przynajmniej na mnie spójrz. - Nic. - Hope proszę... - było to proste słowo codziennego użytku, a jednak to jak je wypowiedział sprawiło, że chciałam odwrócić głowę w jego kierunku. Chciałam sprawdzić czy w jego oczach też jest tyle emocji, czy może tylko gra. Chciałam, ale oczywiście tego nie zrobiłam.
-Wiem, że pewnie mnie teraz nienawidzisz, ale pozwól mi to chociaż wytłumaczyć. - Cisza. - Nie? Ok, w sumie i tak nie potrzebuje twojej zgody. - na te słowa podniósł się i usiadł na fotelu, czyli swoim stałym miejscu. - Wiesz, że przez ten czas gdy byłaś w izolatce, przychodziłem do ciebie codziennie? - przerwał jakby miał nadzieję, że się odezwę, ale przynajmniej na niego spojrzę. Cóż, nadzieja matką głupich, nie? - Liczyłem na to, że jeśli pokaże jak mi na tym zależy to w końcu mnie wpuszczą. Przeliczyłem się. Mimo iż nie mogłem cię zobaczyć, siedziałem tu czasem po parę godzin. Nie dlatego, że mam tu dyżur, bo obejmuje on tylko ciebie, ale dlatego, że chciałem być blisko. Miałem nadzieję, że cię wypuszczą, akurat w chwili gdy będę w pobliżu. Ale nawet dzisiaj zdarzyło się to na chwile przed moim przyjazdem. Chciałem, by to się stało gdy już tu będę bo... bo bałem się, że nie będę miał na tyle siły by przyjść i zapukać. Miałem nadzieję, że zobaczę cię jak cię wypuszczą i nie będę musiał zbierać się na szybko na odwagę by do ciebie przyjść. A jednak. Hope, wiem, że pewnie nie chcesz mnie teraz widzieć. Wiem, że cię zawiodłem, że zawiodłem twoje zaufanie. Wiem, że cię zraniłem. Ale mam po prostu nadzieję, że mnie wysłuchasz i zrozumiesz. Wiesz, przez ten czas gdy na ciebie czekałem, rozmawiałem dużo z Kat. - ta informacja przykuła moją uwagę. To tak jakbym była korkową tablicą i ktoś nagle wbił we mnie igłę, która przytrzymuje kolorową karteczkę. Nadal jednak nie odwróciłam wzroku od nieznośnie białego sufitu. - Nadal jej jakoś nie trawię, ale przekonała mnie do jednego. Już ci wierzę Hope. Wierzę, że nie jesteś chora, a to nagranie to był tylko podstęp Damona. Wierzę ci i mogę ci pomóc. Mogę i będę cię wspierać, nawet jeśli nadal będziesz mnie nienawidzić. Nawet jeśli będziesz mnie nadal nienawidzić po tym co teraz powiem. Bo widzisz Hope, możesz nie wierzyć ale... - nie dane mu było dokończyć, bo w tej chwili drzwi otworzyły się z rozmachem i stanęła w nich zdyszana Kat.
-To nie my cię zraniliśmy. Nie chcieliśmy tego. Przecież wiesz, że ja bym nigdy ci czegoś takiego nie zrobiła. W ogóle nigdy bym nawet tego durnia nie tknęła. Na miłość boską, Hope, przecież ja się boję męskiego dotyku! To Damon to wszystko wymyślił. To on zrobił z nas marionetki. Nie wierzę, że sama do tego nie doszłaś. Przecież kurwa mać jestem twoją przyjaciółka, nawet bez tej głupiej fobii, nie całowałabym się z kimś z kim cię coś łączy. Jeśli teraz mi nie wierzysz ok, ale wiedz, że to oznaczałoby twoją doszczętną głupotę, bo dowody są nie do ominięcia i jeśli tego nie widzisz musisz być ślepa. - wzięła głęboki oddech, bo wszystko co powiedziała, mówiła praktycznie na jednym oddechu.
Teraz oboje patrzyli się na mnie wyczekująco. Czekali na jakieś słowo, chociaż na jakiś ruch. A ja walczyłam z sobą by zachować spokój. Od początku jej wypowiedzi analizowałam każde słowo. Teraz próbowałam znaleźć jakieś inne wytłumaczenie, ale go nie było. Wszystko co powiedziała miało sens. Zwłaszcza ostatnie zdanie. Byłam ślepa i głupia. Zaufałam mojemu wrogowi nie zastanawiając się wcale jak ta sytuacja mogła wyglądać naprawdę. Nawet nie pomyślałam o chorobie Kat. Jaka ja byłam głupia! A teraz z całych sił starałam się nie wybuchnąć. Nie chciałam, żebym na ich oczach wpadła w szał i zaczęła wydzierać się wniebogłosy. Utrzymacie siebie w równowadze przez te dwie minuty kosztowało mnie naprawdę wiele wysiłku.
-Chcę być sama. - odezwałam się w końcu.
-Pff, czyli jednak nie wierzysz. Wiesz, myślałam że jesteś mądrzejsza i... - Kat szykowała kolejną przemowę, ale nie byłam w stanie tego słuchać.
-Nie o to chodzi. Po prostu muszę to przetrawić. - warknęłam przez zaciśnięte zęby. Nie mogłam wytrzymać już tego cholernego spokoju.
-Oh, ok. J-jakby co będziemy na dole. Chodź, Justin. - powiedziała niepewnie, zdziwiona moją reakcją.
Kiedy wyszli, wreszcie mogłam oddać się emocjom. Szybkim ruchem chwyciłam poduszkę w ręce, podniosłam się do siadu i z cała siłą strun głosowych wrzasnęłam w materiał. To był pierwszy wstrząs. Prawdziwe trzęsienie ziemi nastąpiło kiedy zaczęły lecieć łzy. Ja nie płakałam, ja ryczałam. Ryczałam jak małe dziecko, które przez swoją lekkomyślność upada i robi sobie krzywdę. Ryczałam jak matka opłakująca martwe dziecko. Ryczałam jak... nie wiem już nawet jak mam to określić. Ale wcześniejsze porównania były trafne. Byłam głupia i sama naraziłam siebie na krzywdę, a przy tym straciłam kogoś bliskiego. Bo Damon nie jest już dłużej zaufaną mi osobą. Nie jest już moim przyjacielem. Zranił mnie znowu. Złamał mi serce z premedytacją. Wszystko by tylko osiągnąć swój cel. A najgorsze... że prawie mu się udało.
A teraz muszę przygotować się na nieuniknione spotkanie z kolejną osobą, której nie chcę dzisiaj widzieć. Osobą, która właśnie niespodziewanie trafiła na tą listę.
Damon's POV
Stałem przed drzwiami pokoju Hope, myśląc czego mogę się spodziewać. Będąc szczerym, powiem, że byłem trochę zaniepokojony. Jej zachowanie było dzisiaj dziwne.
Kiedy wróciłam z obiadu (czyli szyi jakiejś blondyny o imieniu, jeśli się nie mylę, Sophie), ponownie połączyłem się z Hope na naszej prywatnej linii, ale napotkałem jakiś opór z jej strony. Próbowała przerwać to połączenie. Oczywiście nie udało jej się, bo nie miała na ten temat bladego pojęcia, ale mnie bardzo zdziwiło jej zachowanie. Jej aura była bardzo negatywna i nie pozwoliła mi wejść do swojej głowy. Oczywiście i nad tym nie mogła panować, ale zaśmiecała myśli jakimiś butami, filmami i innymi głupotami. To nigdy wcześniej się nie zdarzało. Zakłócała mnie, odpychała. Ale dlaczego? Kiedy już zdała sobie sprawę, że jej starania są na nic, kazała mi spotkać się z nią na żywo. Nie chciałem tego i broniłem się, że postawiła mi ultimatum. Albo przyjdę, albo ona już się do mnie nie odezwie. Tak więc, stoję tu. Trzymam rękę na klamce i zastanawiam się, czy dobrze robię. Czy nie lepiej na siłę wejść do jej głowy, zapanować nad myślami i jakoś dowiedzieć się o co chodzi. Potrząsnąłem głową, odganiając od siebie tą myśl. Nie chcę już używać na niej sztuczek. Teraz jest już dobrze i nie chcę tego zepsuć. Ożywiony myślą, że moje relacje z Hope rzeczywiście są na dobrym poziomie, odtworzyłem drzwi. Zamknąłem je za sobą, jeszcze za nim w ogóle spojrzałem na dziewczynę. To śmieszne. Mam ponad 150 lat, jestem wampirem, a i tak boję się spojrzeć w oczy najzwyklejszemu człowiekowi. Chwila, cofam to. Hope nie jest zwyczajna. Jest jedyna w swoim rodzaju. Ma w sobie coś takiego co przyciąga i nie pozwala odejść. Coś co sprawia, że zrobisz wszystko by ją mieć. Coś co zawładnęło mną od samego początku.
Kiedy w końcu na nią spojrzałem, ze zdziwieniem zauważyłem, że siedzi na parapecie, a okno za nią jest otwarte. Co jeszcze dziwniejsze siedziała bokiem do mnie, z jedną nogą zwisającą za strefą bezpieczeństwa. Od razu chciałem upomnieć ją, że może zrobić sobie krzywdę i zachęcić do przeniesienia się na łóżko, ale nie zdążyłem, bo ona pierwsza zabrała głos.
-Co ja ci zrobiłam? - spytała nawet na mnie nie patrząc. Jej wzrok był zbyt skupiony na krajobrazie za zewnątrz.
-Nie rozumiem. - odpowiedziałem, marszcząc brwi i stawiając parę kroków w jej stronę. Bałem się, że coś się stało pod moją nieobecność i przejęta tym może sobie teraz coś zrobić. Przez myśl od razu przeszły mi dwa imiona. To pewnie przez tą dwójkę dzieciaków. Pewnie się pokłócili.
-Co ja ci zrobiłam, że mnie tak nienawidzisz? - to zdanie całkowicie zbiło mnie z tropu. Stanąłem w miejscu jak wryty i otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia.
-Przecież wiesz, że cię kocham. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Więc dlaczego mnie tak ranisz? - nie byłam w stanie odpowiedzieć od razu, ale na szczęście Hope tego ode mnie nie wymagała. - Dlaczego zabierasz mi jedyne osoby, którym ufam bym załamana szukała oparcia w tobie? - ostatnie słowo wymówiła z wyczuwalnym wstrętem w głosie.
Dowiedziała się. Te cholerne dzieciaki się wygadały. Wie, że to wszystko przeze mnie. A każdym innym wypadku miałbym już gotowy plan, ale ta sytuacja kompletnie mnie zaskoczyła. Nie wiedziałem co robić. Nie wiedziałem co powiedzieć. Przez chwile nawet nie do końca wiedziałem jak oddychać. W jednej sekundzie straciłem wszystko. Bo zaufanie Hope od niedawna było dla mnie wszystkim co się liczyło. Wyżej w hierarchii wartości było tylko długo oczekiwane "tak". Teraz wiem, że jeszcze sobie na nie sporo poczekam.
-Hope, pozwól mi wytłumaczyć... - nie było mi dane dokończyć tego zdania.
-Jak chcesz to wytłumaczyć?! Żadna wymówka nie oczyści cię z winy. Możesz mnie ranić fizycznie, ale do cholery złamałeś mi serce! I na dodatek dobrze wiedziałeś, że to właśnie zrobisz. - dopiero teraz na mnie spojrzała, jednak wolałbym żeby tego nie robiła. Jej oczy ociekały nienawiścią. I mówię to dosłownie, bo wypływała z nich w postaci łez. - Posunąłeś się o krok za daleko, Damon.
-Skarbie wiem, ale uwierz mi nie chciałem cię tak zranić. To było pod wpływem chwili, byłem zły i...
-Ja też byłam zła! Wiele razy. Chociażby teraz jestem wściekła, ale nie wbijam ci noża w plecy! Po co ci to było?! Aż tak bardzo ci zależało na moim zaufaniu, że chciałeś je zyskać przez zabranie mi tak ważnych dla mnie ludzi? Przecież wiesz jak wiele oni dla mnie znaczą. - była na skraju wybuchnięcia płaczem. W międzyczasie przełożyła nogę przez parapet, tak że teraz obie znajdowały się w pomieszczeniu. Dzięki tej pozycji mogła wygodniej wbijać w moje serce szpilki i wywoływać coraz mocniejsze wyrzuty sumienia.
-Hope nie miałem zamiaru aż tak cię zranić! Nie myślałem! Byłem zły i zazdrosny przepraszam! - krzyczałem. Krzyczałem, bo nie mogłem już zapanować nad sobą i swoim głosem. Jedyne czego pragnąłem to wybrnąć jakoś z tej sytuacji i zyskać jej przebaczenie. Było to dla mnie ważniejsze niż powietrze.
-Myślisz, że jebane "przepraszam" wszystko naprawi? Przez ten cały czas siedziałeś mi w głowie. Widziałeś, kurwa nawet czułeś, jak bardzo cierpię! Zawierzałem mi chociaż kiedyś powiedzieć, że to nie oni mnie zdradzili? Że to była twoja intryga? - gestykulowała rękami tak zamaszyście, że bałem się, że przez to w końcu wyleci z tego okna. Nie odważyłem się jednak podejść bliżej, by w razie czego uchronić ją przed upadkiem. Prawdopodobnie gdybym zbliżył się chociaż o centymetr, sama by wyskoczyła.
Nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytanie. Nie byłem w stanie odpowiedzieć. Nie chciałem jej okłamywać, a wstyd mi było powiedzieć prawdę. Cisza i tak mówiła wszystko. Hope pokiwała głową, wyczytując niemy przekaz z moich przepraszających oczu.
-Rozumiem. - powiedziała półgłosem. - Wiesz, przebywanie z tobą ma skutki uboczne. Gdy dowiedziałam się prawdy, pierwsze czego zapragnęłam to zemścić się na tobie. Sprawić byś cierpiał równie mocno. - te słowa opuszczały jej usta z taką zażartością i nienawiścią, że normalna osoba mogłaby się przestraszyć. Normalna osoba. Nie 150-letni wampir. Jednak wywołały u mnie pewnego rodzaju strach. Bałem się że znów mnie nienawidzi. - Ale nie mogłam znaleźć na to sposobu. Żebyś poczuł to co ja musiałabym zabrać ci kogoś ważnego. Długo myślałam, ale w końcu znalazłam. - jej twarz nie wróżyła nic dobrego. Jej oczy były szalone. Szalone z pragnienia by zadać mi cios. - Cierpiałbyś gdybym odeszła?
Moje serce się zatrzymało.
Przed oczami stanął mi straszny obraz. Martwa Hope leżąca u mych stóp i świadomość, że nie mogę jej już pomóc. Nie cierpiałbym. Nie cierpiałbym, bo tego uczucia nie mógłbym nazwać cierpieniem. To było by ogromne niedomówienie.
-Hope, nawet sobie nie żartuj w ten sposób. - powiedziałem niemal błagalnie.
-Nie żartuje. Cierpiałbyś? Gdybym... gdybym teraz skoczyła? Gdyby moje serce rozbiło się na ziemi jak balonik z wodą.. cierpiałbyś? - jej mina była nawet zbyt poważna. To przerażało, bo dawało do zrozumienia, że każde słowo, które opuszcza jej usta jest przemyślanie i potwierdzone.
Wszystkie moje mięśnie napięły się gotowe do skoku w przód i złapaniu jej w porę, jeśli byłaby taka potrzeba. Nie pozwolę jej odejść. Nie ma takiej możliwości.
-Hope, nie rób nic głupiego. - ostrożnie wyciągnąłem rękę w jej stronę. W stronę tych szalonych oczu. Miałem nadzieję, że złapie mnie za rękę i wybije sobie z głowy myśl o samobójstwie.
Ale ona zamiast tego roześmiała się. A ten śmiech był równie przerażający co jej oczy. Ale jeszcze straszniejsze było to co opuściło jej usta, gdy radość ustała.
-Jeśli będziesz cierpiał, to nie jest głupie.
I zrobiła to.
Jeden ruch i wypadła.
Jej drobne ciało szybko opuściło parapet i teraz leciało w dół przyciągane przez grawitacje, która w tej chwili znienawidziłem.
Przez chwile byłem w szoku. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Rzuciła się z okna, tylko po to by zadać mi ból. Zabiła się. A przynajmniej chciała się zabić, bo szok trwał tylko parę nanosekund. Gdy tylko odzyskałem bicie serca i racjonalne myślenie poszedłem w ślady dziewczyny. Jakimś cudem udało mi się złapać ją w locie i wylądować z gracją, na dwóch nogach. W końcu jestem nadprzyrodzoną istotą, nie? Ulżyło mi kiedy już na pewnym gruncie trzymałem Hope w ramionach. Była bezpieczna. Na całe szczęście. Ulga i inne pozytywne odczucia, związane z przeżyciem dziewczyny zniknęły, kiedy ta zaczęła się wyrywać. Szarpała się jak zwierze, za wszelką cenę próbując uwolnić się od mojego dotyku. Nienawidziła mnie. Może nawet bardziej niż z przed sprawy z pocałunkiem. Przełknąłem ślinę patrząc na jej wściekła twarz i zdając sobie z tego wszystkiego sprawę. Jej odpowiedź zmieniła się na "nie" i bałem się, że jest to już ostateczna decyzja.
-Dlaczego nawet nie możesz pozwolić mi uciec? Uwolnić się od siebie? Nigdy nie pozwoliłeś mi się zabić. Jestem jak twoja niewolnica, której odebrałeś ostatni skrawek wolności. Śmierć. Dlatego chcesz bym się przemieniła, huh? Bym nigdy się od ciebie nie uwolniła? - te słowa były dla mnie jak noże, a ona rzucała nimi we mnie, jakby grała w rzutki. W dodatku każde zdanie bolało mnie coraz bardziej, jakby nie mogła trafić w środek i mimo starań jej cel omijał serce. Ale niedługo miała w nie trafić.
-Wiesz co? Masz pieprzone 150 lat, a jesteś tak cholernie głupi. - mówiła z uśmiechem, który miał wyrażać jej zero szacunku dla mnie. - Ciągle łudzisz się, że cię pokocham. Że odejdę. Pff.. Naprawdę. Jak mogłabym kiedykolwiek pokochać takiego potwora jak ty?
I to własnie ostatnie zdanie trafiło w samo serce. Trafiło i porozbijało je na kawałeczki. Na milion cholernie małych elementów. Próbowaliście kiedyś ułożyć puzzle z 1 lub 2 tysięcy kawałków? Trudne, co? To teraz wyobraźcie sobie układankę z 10 razy większą ilością części. Tak własnie teraz wyglądał mój najcenniejszy organ. Jak rozsypane puzzle, których nie umiałem poskładać w całość. Jedyna osoba, która to potrafiła patrzyła na mnie z taką nienawiścią, jakby miała nadzieję, że pod tym spojrzeniem stanę w płomieniach. A skoro nie mogłem ułożyć układanki, ani nawet jej brzegów, nie mam już serca. A skoro nie mam serca...
Hope's POV
Byłam zbyt wściekła by panować nad tym co mówię. Dlatego ostatnie słowa wyleciały ze mnie całkowicie nieprzemyślane. Żałowałam ich. Bardzo, bo mimo tego co wcześniej powiedziałam, w głębi duszy, nie chciałam by Damon cierpiał. To nie było w moim stylu. Mimo to, nie potrafiłam zebrać się by zmyć z twarzy nienawiść i powiedzieć mężczyźnie przede mną, że żałuje. Zamiast tego trwałam w tej samej pozie, z tą samą miną i tą samą ilością złości w oczach. Obserwowałam jak serce Damona łamie się na kawałki, co było widać w jego oczach. Patrzył na mnie jednocześnie zaskoczony i zraniony. Patrzył na mnie, pokazując cierpienie, które pragnęłam zobaczyć. Teraz jednak budziło się we mnie sumienie. Budziło się jednak zbyt powoli, by przełamać nienawistne rysy twarzy. I nagle w Salvatorze nastąpiła jakaś zmiana. Jego mina spoważniała, a oczy pozbawiły się łzawego wyrazu. Uniósł głowę wyżej z wyraźną dumą. Już nie cierpiał. A nawet jeśli to ukrył to w najgłębszej części siebie. Zamiótł jak kurz pod dywan. Przed chwilą był przy mnie dobry Damon. Ten z uczuciami i wielką miłością do mnie. Teraz stał przede mną diabeł, który był gotowy zabić, by dostać to czego chce. Zły Damon wrócił.
Wrócił i z wampirzą siłą i szybkością przyparł mnie do ściany. Jedną rękę zacisnął na mojej szyi tak, że zostawił tylko odrobinę miejsca na powietrze. Dławiłam się, próbując zaczerpnąć go jak najwięcej, ale teraz to Salvatore był panem sytuacji, a ja po raz kolejny byłam na jego łasce.
-A więc chcesz tak się bawić, huh? Uważasz mnie za potwora, więc proszę bardzo, oto czym teraz będę. Prawda jest taka, ze nie znasz mnie jeszcze od najgorszej strony. Nie znasz jeszcze potwora, który się we mnie kryje. Ale skoro tak bardzo chcesz się przekonać na co mnie stać.. nie będę ci odmawiał. A więc masz już to czego chciałaś. Ja jeszcze nie, a moja cierpliwość, choć ma ogromny zasób, właśnie zaczęła się wyczerpywać. Chcę ciebie i ciebie dostanę. Chociażbym miał siłą dostarczyć moją krew do twoich żył, zabić cię i zamknąć w klatce. Chociażbym miał zabrać ci dosłownie wszystko co kochasz lub choćby darzysz sympatią. Chociażbym miał zabić wszystkich ludzi z tego miasta na twoich oczach. Hope Rose, będziesz moja. I to już niedługo.
I zniknął.
Ostatnie co zrobił to odstawienie mnie w wampirzej prędkości z powrotem do pokoju. Potem za pewne ponownie wyskoczył przez okno. W każdym razie zniknął. Rozwiał się jak mgła, a ja zostałam, siedząc na łóżku i ciesząc się, że wreszcie mogę zaczerpnąć powietrza. Nie mogłam się jednak cieszyć tym zbyt długo. Szybko znowu zaczęłam się dusić. Tym razem żadna ręka nie była tego powodem. To strach odcinał mi dopływ powietrza. Strach spowodowany niezwykłą pustką w oczach Damona. Po raz pierwszy nie było w nich dosłownie nic. Tylko głęboka, ogarniająca czerń. Nie był już sobą. To nie był już nawet zły Damon. Miał rację. Nie poznałam jeszcze jego najgorszej, potwornej strony, ale przed chwilą stała przede mną we własnej osobie. A mi zostało modlić się, że wybaczy mi moje słowa i wróci chociaż cząstka jego człowieczeństwa.
Ostatnia myśl wywołania u mnie jeszcze większe przerażenie. Ta pustka... co jeśli wyłączył człowieczeństwo? Pamiętam jak mi o tym opowiadał. To by znaczyło, że nie ma już żądnych oporów, żądnych hamulców. I nie kłamał gdy mówił, że zrobi wszystko by w końcu mnie dostać.
Chociażby miał mnie zabić.
***
Zrobił to. Przełączył pstryczek. Wyłączył wszystko. Nie myślał nad konsekwencjami. Nie myślał w ogóle. Był zbyt zraniony, by myśleć. Skoro miała go za potwora, oto co dostanie. Damon bez żadnych skrupułów. Potwora bez zahamowań. Wampira w roli mu przeznaczonej.
W roli maszyny do zabijania.
_________________________________________________________________________
I jak się podoba? Co teraz zrobi Damon? Gdy Hope przetrwa i nie złamie się? Czytaj dalej, a się dowiesz.
Cześć i czołem! Wiem wiem wiem wiem wiem wiem wiem wiem wiem rozdziały nie było baaaaaaaaaaaaaaaaardzo długo i przepraszam, ale zabrałam się, zgodnie z obietnicą, za drugiego bloga i tam napisałam parę rozdziałów. Teraz kolej na naszego wampirka i mam nadzieję, że uda mi się napisać rozdziały jak najszybciej. Nie wiem jak to się uda ponieważ mam teraz dużo nauki związanej z przygotowaniami do egzaminu, a to tylko jedna z paru bardzo ważnych rzeczy na których muszę sie teraz skupić. Będę się jednak starać jak najszybciej napisać kolejne rozdziały i mam nadzieję, że mi się to uda. Jeśli będę miała taka wenę jak dzisiaj, przy pisaniu tego rozdziału, to pójdzie jak bułka z masłem xd
Tak czy owak.. wróciłam i prezentuje nowy rozdział. Jak się podoba?
A i jeszcze jedno.
Chciałam wam ogromnie podziękować, bo jest już 10 000 wyświetleń!! Cieszę się, ponieważ jest to już duża liczba, co oznacza, że ktoś to czyta, a to naprawdę motywuje do działania :)
A i jeszcze jedno.
Chciałam wam ogromnie podziękować, bo jest już 10 000 wyświetleń!! Cieszę się, ponieważ jest to już duża liczba, co oznacza, że ktoś to czyta, a to naprawdę motywuje do działania :)
Prosze:
CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE
Jeśli masz pytanie - napisz w komentarzu.
CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE
Jeśli masz pytanie - napisz w komentarzu.
Jezus nie, to koniec? Ja tego nie wytrzymam, zakochałam sie w tym opowiadaniu ❤️😭
OdpowiedzUsuńZ kąt wiesz że koniec? Cały czas się zastanawiam czm kolejne rozdziały zostały usunięte.
UsuńSorry Nie przeczytałam postu na stronie głównej
UsuńProsze napisz do mnie na Fb 🙄💖
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie :) Czytam już chyba trzeci raz :) Zapraszam do mnie http://opowiadania111.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń:)Gratuluje talentu :)