Około godziny 16 dnia następnego przyszła do mnie jedna z pielęgniarek informując, że ktoś na mnie czeka. Były godziny odwiedzin, ale nikt nie kazał nam wychodzić z pokojów chyba, że przyszedł do nas gość. Cieszyłam się, że zobaczę się z ciocią Vanessa i Tobym. Miło będzie dla odmiany porozmawiać z kimś kto nie jest zamieszany w te wampirze perypetie.
Ochoczo więc wstałam z łóżka i wyszłam z pokoju. Idąc za czarnoskórą kobietą, czyli wyżej wymienioną pielęgniarką, zaczęłam zastanawiać się o co spytać brata czy ciotkę, w zależności od tego, które z nich mnie odwiedziło, bo z tego co się dowiedziałam była to jedna osoba. Tobiego standardowo spytam o szkołę i piłkę nożną, bo odpowiada o tym z taką radością, że aż ja sama chętnie tego słucham. Ciocia Vanessa zapewne będzie zadawać więcej pytań, ale chciałabym wiedzieć czy w końcu znalazła sobie jakiegoś faceta. Zawsze miała pecha jeśli chodzi o randki. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, gdy pomyślałam o moich bliskich. Kiedyś było tak prosto. Chodziłam do szkoły, której nie cierpiałam, sprzeczałam się z bratem, który mnie irytował i użerałam z, według mnie, przewrażliwioną ciotką. Wtedy myślałam, że moje życie jest do bani, a teraz wyśmiałabym dawną mnie w twarz. To był raj. Niestety dowiadujemy się o tym jak cenne coś jest dopiero gdy to stracimy. Smutne, ale prawdziwe.
Serdeczny uśmiech rozciągający się od ucha do ucha towarzyszył mi aż do przekroczenia progu pokoju odwiedzin. Wtedy zaczął powoli znikać z mojej twarzy.
Siedział tam.
Nonszalancko oparty o oparcie, ubrany tradycyjnie tylko w czerń. Czarne buty, jeansy, koszulka i skóra. Kosmyki czarnych włosów opadały mi na czoło, a swoje czarne oczy zakrył okularami przeciwsłonecznymi. Gdy mnie zobaczył uniósł jeden kącik ust.
-Miłej zabawy, Hope. - powiedział pielęgniarka uśmiechając się mile.
Stałam jak sparaliżowana. Przez moment nie wiedziałam nawet jak oddychać. Dopiero kiedy Damon kiwnął zapraszająco głową i ręką wskazał na krzesło po drugiej stronie stolika, przełknęłam głośno ślinę i podeszłam do niego na drżących nogach. Nie mniej drżącą ręką przesunęłam krzesło nieco do do tyłu by móc usiąść. Nie było mi jednak tak wygodnie jak jemu, mimo iż meble były takie same. Siedziałam jak na szpilkach, a mój mózg był w pełnej gotowości by w każdej chwili móc zerwać się do ucieczki. Mężczyzna przechylił się do przodu, opierając na blacie przedramiona. Intensywnie się we mnie wpatrywał co wiedziałam nawet mimo tego, że jego oczy były zakryte ciemnym szkłem. Chwile trwało nasze wpatrywanie się w siebie, aż wreszcie nie wytrzymałam i zabrałam głos.
-Czego chcesz? - powiedziałam półgłosem, bo cała sala nie musiała wiedzieć, o czym rozmawiamy, a dzięki jego nadludzkim umiejętnością słyszałby wyraźnie nawet szept.
Odpowiedzi nie dostałam. Mój towarzysz drgnął tylko w śmiechu i nadal mi się przyglądał.
Spytałam go znowu po kolejnych kilku minutach, tym razem nieco głośniej. Lecz reakcja znów była taka sama. Lekko zirytowana oddychałam szybciej. Nie mogłam już znieść jego oczu wypalających dziurę w mojej skórze. Targało mną przeczucie, że nie jestem bezpieczna i to sprawiało, że powoli zaczynałam wariować. Nie panowałam nad mięśniami, które od czasu do czasu lekko drgały, oddech był tak szybki, jakbym właśnie przebiegła maraton, a struny głosowe błagały o możliwość krzyku. Po kolejnych kilku minutach wysłuchałam ich próśb, bo w końcu wybuchłam.
-Czego ty znowu ode mnie chcesz?! - wrzasnęłam, gwałtownie wstając i opierając wyprostowane ręce na stoliku.
Damona zaczął się cicho śmiać, zadowolony z siebie, a ja zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam. Rozejrzałam się spanikowana po sali i ze zdziwieniem zauważyłam, że nikt się na mnie nie patrzy. Nikt nie zauważył mojego wybuchu. Co więcej wszyscy byli dokładnie w tych samym pozycjach, jak tu weszłam. Dziewczyna w kącie układała domek z kart, choć tak na prawdę kładła i zdejmowała bezustannie jedną ścianę. Chłopiec i zapewne jego mama siedzący przy stoliku przy ścianie, rozmawiali śmiejąc się krótko co parę sekund. Jakaś blondynka stała bez ruchu przy oknie, zapewne wypatrując jej bliskich. Zaczęło mnie ogarniać nie małe przerażenie. Spojrzałam znowu na mężczyznę siedzącego na przeciwko mnie, który nadal lekko trząsł się ze śmiechu.
-Co ty im zrobiłeś? - spytałam cicho.
On tylko wskazał na krzesło, pokazując bym usiadła. Gdy to zrobiłam, nagle opanował się. Odchrząknął i wreszcie zabrał głos.
-Czy to nie oczywiste? Zauroczyłem ich. Chciałem z tobą porozmawiać na osobności, a oni przeszkadzali. - uśmiechnął się lekko jakby powiedział coś błahego, całkiem normalnego.
Postanowiłam jednak również pozostać opanowana i nie zwracać uwagi na to jak bardzo ta sytuacja wydaje mi się dziwna.
-O czym więc chciałeś porozmawiać? - powiedziałam przyjmując istnie bisnesmeńską pozycję, podobnie jak on.
-O nas. - powiedział z nutką drwiny w głosie, poruszając zawadiacko brwiami.
-A dokładniej?
-Powiedz mi... jak długo się znamy?
-Jakieś 3 miesiące. - odpowiedziałam po krótkim namyśle.
-Właśnie. - pstryknął palcami jakby właśnie sobie o czymś przypomniał. - 3 miesiące. Cały kwartał. Dość dużo prawda? - pokiwałam lekko głową. - Aż tyle czasu nieprzerwanie próbuję osiągnąć swój cel, jakim jest twoje odejście ze mną. Co prawda, jestem bardzo cierpliwy, ale każdy zasób kiedyś się kończy. Tak więc, mój się właśnie wyczerpał. Nie chcę już czekać.
Już drugi raz od czasu gdy go dzisiaj zobaczyłam, przełknęłam ślinę. Strach zaczynał krążyć w moich żyłach, ale on nie był najgorszy. Najgorsza była ciekawość i niewiedza tego co planuje.
-Ranienie ciebie nie dawało żadnych efektów. Jesteś twarda, co na ogół byłoby wielkim plusem, ale teraz jest bardzo irytujące. Krzywdziłem cię psychicznie i fizycznie przez 3 miesiące a ty co? Nic. - pokręcił głową jakby był zawiedziony - Ale, - ożywił się nagle. - zdecydowanie działa na ciebie krzywda innych. Chciałaś się już poddać, kiedy twoja przyjaciółka została skrzywdzona, prawda? Więc sprawa jest prosta.... muszę przestać ranić ciebie, a skupić się na innych.
Moje ręce zaczęły się lekko trząść. Serce biło jak oszalałe. Nie rozumiałam co miał na myśli przez te słowa, ale bałam się każdego ich znaczenia. Nagle wyciągnął rękę i złapał moją dłoń. Zaczął niby leniwie, z nudów, głaskać ją kciukiem czy bawić się moimi palcami. Na ogół jest to delikatny gest, ale mi w tej chwili omal nie zabrał oddechu.
-Więc o to jak to teraz będzie działać, księżniczko. - jego głos był delikatny, jakby każda ostrzejsza nuta miała mnie zranić. Jakby naprawdę nie chciał mnie zranić, chociaż wiedziałam, że ma to gdzieś. Przeszło mi przez myśl, że może nie wie, że ja wiem o tym, że wyłączył człowieczeństwo i próbuje udawać, że wszystko jest tak jak było, a on jest nadal we mnie zakochany. - Będę się tu z tobą spotykać codziennie, punkt 16.30. Za każdym razem będę ze sobą kogoś przyprowadzać. Na początku będą to osoby przypadkowe, zabrane z ulicy, ale z czasem będą to coraz bliżsi ci ludzie. I za każdym razem jak twoja odpowiedź będzie brzmiała nie.... -nie musiał się pytać, wiedział, że w tej chwili na pewno z nim nie odejdę. Wyczuwał moje negatywne nastawienie co do niego - Może pokaże.
Spojrzał w stronę kobiety, którą wcześniej wzięłam za matkę chłopaka, z którym rozmawiała. Ona wstała, a z jej twarzy zniknęły wszystkie emocje. Salvatore podał jej nóż, zachowując się jakby to wcale nie było nic takiego, a ona bezceremonialnie przejechała narzędziem wzdłuż swojej szyi, uwalniając z niej potok krwi.
-Nie! - krzyknęłam i rzuciłam się na kolana upadając obok umierającego ciała kobiety. Dławiła się. - Ulecz ją! - zażądałam patrząc na Damona, ale on tylko kpiąco się zaśmiał. Chciałam pomóc jego ofierze, że nie wiedziałam jak zatamować krwotok. Zerwałam z niej, już mocno poplamioną, apaszkę i przycisnęłam do rany. - Nie umieraj, nie umieraj... - powtarzałam, ale wtedy jej oczy się zamknęły. Uniosłam dłonie do ust, niedowierzając tego co się właśnie stało.
-Widzisz, Hope? - spojrzałam na potwora siedzącego na plastikowym krześle. - To do ciebie trafia. - powiedział z kpiną, po czym zniknął, a ja wciąż wpatrywałam się w martwe ciało kobiety, której nie udało mi się uratować.
***
-Jej zwłoki zniknęły? - spytał z niedowierzeniem Justin.
-Damon musiał je zabrać, kiedy poszłam do łazienki by chlusnąć sobie w twarz zimną wodą, mając nadzieje, że to mnie obudzi z tego koszmaru. - powiedziałam półgłosem, bo na nic głośniejszego nie było mnie stać.
Siedziałam w moim pokoju razem z Bieberem i Katriną, bo musiałam opowiedzieć im co się stało. Musieli wiedzieć, jeśli chciałam by zrozumieli moją decyzję.
Chłopak opadł na materac uznając, że wolał sądzić iż jestem zwyczajnie chora, bo było prościej. Zachichotałam, bo nie była to wypowiedź szczera i pełna żalu, ale została powiedziana w sposób żartobliwy, co pozwoliło mi myśleć, że to żart. Kat nie ruszyła się z miejsca od połowy mojej opowieści. Siedziała na fotelu, wpatrzona w jedno miejsce na podłodze.
-To cios poniżej pasa. - odezwała się w końcu, kiedy Justin był w połowie zdania mówiąc, że przecież plamy krwi nie mógł tak szybko usunąć i dziwne, że nikt do tej pory jej nie zauważył. - Zmusza cię do odejścia, bo wie, że nie zniesiesz bycia odpowiedzialną za śmierć niewinnych ludzi.
Nagle wszyscy, nawet Justin, spoważnieliśmy. Chyba nadszedł czas na coś co chciałam odwlekać w nieskończoność. Musiałam im powiedzieć o mojej decyzji.
-I ma rację - powiedziałam cicho.
-Nie możesz dać mu tak po prostu wygrać! - uniosła się Kat. Dosłownie, bo jednocześnie gwałtownie wstała z fotela.
-Nie, nie mogę dać tak po prostu umierać ludziom. - warknęłam przez zaciśnięte zęby, bo zirytowała mnie jej reakcja.
To było absurdalne. Fakt, że nie pozwolę by ktoś oddałam za mnie życie tak po prostu, nie jest oznaką słabości. A ona właśnie tak to potraktowała.
-Więc sama umrzesz?! - krzyknęła dziewczyna będąc na skraju płaczu. W jej oczach pojawiły się łzy.
-On mnie nie zabije. - powiedziałam jakby to było coś tak oczywistego, jak to, że jutro znowu wzejdzie słońce.
-Skąd możesz wiedzieć? - wyśmiała mnie. - Nawet jeśli rzeczywiście jeszcze niedawno nie zrobiłby tego, w co wątpię, bo nie sądzę by ta kreatura była zdolna do uczuć, teraz, z tego co mówisz, wyłączył człowieczeństwo, cokolwiek to znaczy. Pozbędzie się ciebie jak tylko wygra i się mu znudzisz. - w jej słowach było tyle jadu jakbym to ja była tą złą. Jednak bardziej bolało mnie to co mówiła, niż w jaki sposób to robiła. Damon by tego nie zrobił, z uczuciami czy bez.
-Nie znasz go. - odpowiedziałam równie pewnym tonem co wcześniej.
Aż śmieszne do czego to doszło. Bronię swojego niedawnego i być może przyszłego oprawce. Bronie kogoś, kto jeszcze niedawno zadawał mi takie krzywdy jakie trudne sobie wyobrazić. Kogoś, kto próbował złamać mnie fizycznie i psychicznie. Kogoś, kto traktował mnie jak zabawkę. Bronię kogoś kogo przed tygodniem uznałabym za potwora. Tak, bronię go. Bronię, bo wiem jaki jest w środku. Pokazał mi tą delikatniejszą, jaśniejszą stronę siebie i to jest właśnie ten człowiek, którego bronię, mimo że aktualnie nie jest sobą.
-A ty znasz? - drwina w jej głosie była jak noże, które latają wokół mnie i tną skórę wraz z każdą kolejną literką. - Tyle razy cię okłamywał, skąd wiesz, że i tym razem tego nie zrobił? Że ta cała jego dobra strona nie jest bujdą? Że to nie kolejna gierka?
-Bo mi to pokazał! - teraz i ja wstałam gwałtownie. - Pokazał mi swoje emocje i myśli. Widziałam gdy się zawahał, widziałam nawet najmniejsze przebłyski smutku. Widziałam i czułam wszystko. Wiedziałabym gdyby kłamał. Dlaczego nie możesz po prostu przyjąć do wiadomości, że nie jest taki zły? - nagle Kat zaczęła się śmiać, a w śmiechu tym było tyle drwiny, że moje uszy nie mogły tego znieść. - Przestań! - krzyknęłam, na co od razu się zamknęła. Po sekundzie jednak doczekałam się odpowiedzi.
-Dlaczego? Bo zrobił mi to - pokazała bliznę na nadgarstku - męczył mnie psychicznie, przywołując wspomnienia - przyłożyła palec wskazujący do skroni - i wiele innych rzeczy. Bo znam twoje opowieści i wiem co robił tobie. Bo jestem święcie przekonana, że to najzwyklejszy potwór. Powinnam raczej spytać, dlaczego ty zapomniałaś o każdej bliźnie i każdej ranie?
Nie umiałam odpowiedzieć. Bo w istocie nie zapomniałam. Wspomnienia były świeże, a niektóre z ran nadal otwarte (oczywiście metaforycznie). Nie wymazałam tego, po prostu wybaczyłam. Ale ona nie potrafiłaby tego zrozumieć, więc milczałam.
-Ha, po prostu cię omamił i tyle. Słodka gadka, o tym jaki to on jest zakochany i dobry, jak to by nigdy cię nie skrzywdził, a kiedy już to zrobi, że to się nie powtórzy. Że on nie chce, że jesteś ważna. - po jej policzkach zaczęły spływać łzy. - Wiesz, ja dobrze znam się na tych obiecankach. To jak tekst typu "zrobię to jutro" albo "wcale nie jestem zła". To zwykłe, proste kłamstwo by zyskać to czego chcą. Byś została. A kiedy już nie będziesz miała odwrotu, wszystkie oznaki, że on jest księciem z bajki znikną. On jest zły, jak oni wszyscy. - i mnie zakręciła się łza w oku, bo wiedziałam, że nawiązała do swojego ex, przez którego tu jest. Nie pozwoliłam jej jednak stoczyć się po policzku i spaść z podbródka. Mrugałam szybko by się jej pozbyć.
-Ej, ja tu wciąż jestem. - wtrącił się Justin, który siedział teraz na skraju łóżka, z łokciami opartymi o kolana.
-Zamknij się! - krzyknęłyśmy obie na raz, na co on podniósł ręce w geście poddania się.
-Kat, rozumiem, że ty się zawiodłaś. Ale ufam Damonowi.. - nie było mi dane dokończyć zdania.
-Więc widocznie ty jedyna.
-Nie rozumiem po co w ogóle ta kłótnia. To jest moja decyzja! - uderzyłam palcem wskazującym o klatkę piersiową.
-Ok. - podniosła dłonie tak jak to wcześniej zrobił Bieber. - Masz rację. Rób co chcesz. - skierowała się do wyjścia, ale stojąc w drzwiach zatrzymała się i odwróciła głowę, by na mnie spojrzeć. - Wiedz tylko, że ja jestem lojalna i dotrzymuje obietnic. - i wyszła.
Zostałam sama z Justinem, stojąc i gapiąc się na zamknięte drzwi, bo trzasnęła nimi na odchodne. Moja twarz nadal była pełna furii i uparcia. Złagodniała dopiero po upływie kilkudziesięciu sekund, gdy zdałam sobie sprawę, z tego co powiedziała. Przypomniałam sobie jak powiedziała mi, że jeśli ja odejdę z Damonem, ona się zabije. I jak widać, mówiła poważnie. To sprawiło, że byłam jeszcze bardziej zła, bo jednym zdaniem utrudniła mi moją i tak trudną decyzję.
Nagle poczułam czyjeś ręce obejmujące mnie od tyłu. Z początku nieźle się przestraszyłam, ale wtedy poczułam charakterystyczne perfumy i uspokoiłam się. W sensie uspokoiłam strach, bo nadal byłam nieźle wkurzona. Justin pocałował mnie w tył głowy i przycisnął do swojej klatki piersiowej.
-Naprawdę chcesz odejść? - wyszeptał mi smutno do ucha.
On się nie awanturował. On zrozumiał. Chociaż nie podobał mu się mój wybór, rozumiał, że jest mój. I to ja odpowiadam za zdecydowanie, którą drogą pójdę.
-Już sama nie wiem. - westchnęłam równie cicho, ale chłopak był na tyle blisko, że usłyszał.
-Mogę ci jakoś pomóc?
Nie mógł mi pomóc w decyzji, ale znałam sposób w jaki może ukoić moje skołatane nerwy. Odwróciłam się do niego przodem i zdecydowanym ruchem, położyłam dłoń na jego karku przyciągając jego twarz ku mojej. Nasz usta połączyły się w namiętnym pocałunku, a on położył ręce na mojej talii, przyciągając mnie bliżej. Całus ten nie różnił się wiele od naszych poprzednich, a jednak czułam coś dziwnego. Potrzebowałam paru sekund by rozpoznać to uczucie. Miałam wrażenie jakbym zdradzała Damona. Może to absurdalne, ale jego usta były jedynymi, które całowałam w ciągu ostatnich dni, nawet jeśli to nie było na jawie. Te kilka naszych wspólnych dni było przesiąknięte emocjami i mimo, że wiem, że nie jesteśmy parą, czułam się dziwnie, będąc z kimś innym. Ignorowałam to jednak, ze świadomością, że aktualnie Salvatore i tak ma to gdzieś.
Czułam się jakby ten pocałunek z Bieberem był naszym pierwszym. Zdążyłam się odzwyczaić od zachowania jego ust. Damon był bardzo delikatny i ostrożny. Całował mnie tak, jakby każda odrobina siły miała mnie pokruszyć na kawałeczki. Justin był bardziej stanowczy i pewny. Nie całował z uczuciem, całował z pasją. I ta pasja po niedługiej chwili przyparła mnie do ściany. W porywie chwili podskoczyłam lekko i owinęłam nogi wokół bioder chłopaka. Nasze języki tańczyły, moje palce plątały jego włosy, a jego dłonie podtrzymywały moje uda. Mogłabym tak trwać w nieskończoność. Mogłabym, ale nie mogłam. Nie wiem ile minęło, kilkadziesiąt sekund czy kilkanaście minut, ale odsunęłam się lekko oświadczając tym samym koniec pocałunku.
-Nie żeby mi się nie podobało, ale mam mniej niż 23 godziny, by wymyślić jakiś plan, który uratuje kolejną niewinną osobę przed śmiercią i nie pasuje tracić czasu.
Bieber zaśmiał się, przyznał mi rację i złapał mnie za talię, bym mogła po chwili stanąć stopami na stałym gruncie. Przeczesałam palcami włosy i usiałam na łóżku, myśląc intensywnie. Szkoda tylko, że nie wiedziałam nad czym myśleć. Moja głowa była całkowicie pusta. Tak samo widocznie jak głowa Justina, bo wiedział obok mnie, a jego twarz też wyrażała jedynie skupienie.
-Mówiłaś, że wyłączył człowieczeństwo.... - powiedział po kilku minutach ciszy. - a można je w ogóle włączyć?
Spojrzałam na niego i zastanowiłam się chwilę.
-Tak, ale nie wiem jak. - wzruszyłam ramionami.
Nastąpiło więc kolejne kilka minut myślenia, po których Justin poddał się i zaczął grać na telefonie w jakąś durną gierkę. Chichotałam cicho za każdym razem gdy z jego ust wychodziło jakieś przekleństwo lub inny dźwięk sygnalizujący, że znowu przegrał. Ja nadal zastanawiałam się, chociaż już nie tak intensywnie, nad rozwiązaniem dla tej ciężkiej sytuacji.
-Kiedy wyłącza człowieczeństwo, wyłącza uczucia i sumienie... może gdyby tak uderzyć w niego czymś mocnym, emocjonalnym przełącznik wróciłby na miejsce. - stwierdziłam po jakimś czasie.
-Tylko jak to zrobić? - spytał Juss, chowając telefon do kieszeni jeansów.
-Zawsze zasmucał się gdy wspominał o bracie... może będę mogła to jakoś wykorzystać?
-Trzeba wszystko dokładnie przemyśleć.... nie może się domyśleć, że coś kręcisz bo tylko się wścieknie, a z tego co mówiłaś, ta emocja nie ma nic wspólnego z człowieczeństwem.
-Więc powinniśmy ułożyć jakiś plan. - stwierdziłam.
Oboje spojrzeliśmy na siebie kiwając głowami, z porozumieniem, po czym Justin pobiegł na dół po jakąś kartkę i długopis. Gdy wrócił oboje położyliśmy się na łóżku, brzuchami do dołu i wymienialiśmy pomysły i spostrzeżenia. Bieber był odpowiedzialny za pisanie, czego nie przemyślałam, bo bazgrał jak kura pazurem. Skończyliśmy zaraz przed tym, jak pielęgniarka przyszła do pokoju i stwierdziła, że jest już późno i chłopak powinien już wracać do domu. Rozśmieszyło mnie to, bo uznałam, że brzmiała jak mama mówiąca do siedmiolatków. Gdy zostałam sama, spojrzałam jeszcze raz na zapisaną po brzegi kartkę.
Oby się udało.
***
Głupia Hope, nawet nie wie kiedy siedzę w jej małej, ślicznej główce. Podsumujmy: głupia, mała, śliczna i zdradziecka - pomyślał, przechylając kolejną szklankę bourbonu i łykając jej zawartość. Siedział w barze, gdzie standardowo spędzał wieczory, jeśli nie doglądał swojej księżniczki. Gdyby nie wyłączył emocji teraz pewnie też by pił, tylko więcej i w innym celu. Chciałby wtedy ukoić smutki, a jednak przyszedł pomyśleć. Nad planem, nad kolejną ofiarą, nad kolacją (tą kwestie uważa za załatwioną, bo upatrzył sobie smutną blondynkę 3 miejsca w prawo od niego) i nad Hope. To ostatnie zaczynało budzić w nim dziwne pozytywne emocje i motylki w brzuchu, ale i jednocześnie złość. Nie mógł znieść tego, że całowała się z innym. Wcale nie z pobudek miłosnych tylko ze zwyczajnej męskiej dumy. Jesteś moja i tylko moja. Już niedługo sama to przyznasz.
_________________________________________________________________________
I jak się podoba? Czy Hope uda się zrealizować swój plan? Czy może przywróci człowieczeństwo Damona w inny sposób? Czytaj dalej, a się dowiesz.
Prosze:
CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE
Jeśli masz pytanie - napisz w komentarzu.
CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE
Jeśli masz pytanie - napisz w komentarzu.
Swietny czekam na następny 💖
OdpowiedzUsuńŚwietny jak każdy wcześniejszy. Czekam na nexta ;) Zapraszam do mnie opowiadania111.blogspot.com
OdpowiedzUsuńDawno mnie nie było, ale nadrobiłam zaległości i bardzo mi się podoba. Jestem strasznie ciekawa czy Hope się powiedzie! Czekam na next i pozdrawiam! her-infinity.blogspot.com
OdpowiedzUsuńHej, to znowu ja. Kiedyś pisałam opowiadanie, które czytałaś, ale je usunęłam i zaczęłam publikować nowe. Jeśli masz ochotę, to wpadnij, chociaż na razie mam sam prolog. Opo jest pod tym samym adresem :).
OdpowiedzUsuńhttp://all-bad-jb.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńAriel Butler jest szesnastoletnią dziewczyną, dla której życie nie było zbyt łaskawe. Brak rodziców, ich niechęć i odrzucenie sprawiają problemy w jej dalszym rozwoju. Brak autorytetu i miłości z ich strony przyczyniają się do strachu w kwestii pokochania kogokolwiek. Brak sił i chęci do nauki obniżają jej stopnie. Ciągły strach i obawa przed popełnieniem jakiegokolwiek błędu wpędza ją w lekką paranoję.
W tym wszystkim jest też Justin…
Który nagle staje się dla Ariel kimś więcej niż tylko przyjacielem brata.
Zapraszam :))