sobota, 11 czerwca 2016

Rozdział 13 "Sparkles in the eye"

Nerwowo stukałam palcem wskazującym w prześcieradło, we własnym, nikomu nie znanym rytmie. Po chwili nerwica zaraziła też nogi, które podskakiwały lekko, a stopy uderzały leciutko w podłogę. Ten mały, niemuzyczny koncercik zaczynał działać mi na nerwy. A może nie chodziło a niego, tylko o to nieznośne czekanie.
-Która godzina? - spytałam Justina, który leżał na łóżku obok mnie, w czasie gdy ja siedziałam na jego skraju.
Chłopak podniósł rękę by spojrzeć na zegarek na nadgarstku. Potem opuścił ją z westchnieniem i przetarł dłońmi twarz.
-16.25.
-Powinnam już iść? - odwróciłam głowę w jego stronę. A przynajmniej w miarę możliwości, bo w końcu nie jestem sową.
-Ustaliliśmy, że zaczekasz aż ktoś po ciebie przyjdzie.
-Ale..
-Żadnego ale. - zarządził i tym samym skończył ten temat, a ja skrzyżowałam ręce na piersi z naburmuszoną miną.
Nogi znów zaczęły mi podskakiwać. Nie minęło pewnie nawet 30 sekund, które dla mnie były godziną, nim znowu spytałam o godzinę, a Justin przycisnął poduszkę do twarzy i wydał z siebie krzyk irytacji. To sprawiło, że zaśmiałam się krótko, ale nie uspokoiło moich tików nerwowych, więc po minięciu kolejnych kilkudziesięciu sekund, znów otworzyłam usta by zadać to samo pytanie po raz dziesiąty. Tak, liczyłam. Ale kiedy miałam poszarpać i tak już wymęczone nerwy Biebera, ktoś otworzył drzwi.
-Kochanie, ktoś cię odwiedził - powiedziała czarnoskóra kobieta w średnim wieku. - Ty, Justin, zaczekaj na nią chwilę tutaj. - dodała, gdy zauważyła, że nie jestem sama.
Wstałam i podeszłam do drzwi na drżących nogach. Zachowując się jak galaretka przeszłam korytarz, zeszłam schodami na dół i skierowałam się do pokoju odwiedzin. W progu zaczęłam trząść się o wiele bardziej, o ile było to możliwe. Było.
Siedział w tym samym miejscu, w tej samej pozycji i z tym samym krzywym uśmiechem co wczoraj. wzięłam głęboki oddech i przeszłam te parę kroków do stolika. Usiadłam, nadal mając ręce skrzyżowane na piersi jakby było mi zimno. A nie było, mimo że miałam na siebie cienki podkoszulek, a od mojego "gościa" biło lodem.
-Witaj, księżniczko. - powiedział nonszalanckim tonem, opierając się łokciami o blat drewnianego mebla. - Przemyślałaś sprawę?
Przełknęłam głośno ślinę. To chyba będzie mój nowy nawyk w stresujących sytuacjach. W głowie powtarzałam każdy punkt planu, który wczoraj ułożyłam wraz z Justinem, a także wszystkie plany od B do D. Dwa ostatnie jednak miały tylko jedną komendę: Uciekaj gdzie pieprz rośnie. Odchrząknęłam, no miałam dziwne wrażenie, że cały głos skumulował się w zaciśniętym gardle i nie będzie chciał z niego wyjść.
-Tak.
Salvatore znowu miał na sobie okulary przeciwsłoneczne, jednak mogłam jasno zauważyć jego zdziwienie i zmarszczone brwi.
-Czy to odpowiedź? - spytał z pozoru pewny siebie, ale gdzieś tam w jego głosie kryła się nutka niepewności i szoku.
-Nie. Znaczy tak.. znaczy nie. - język plątał mi się niemiłosiernie. Uwolniłam ręce z supła i jedną dłonią przeczesałam włosy. - "Tak" to odpowiedź na pytanie, które przed chwilą zadałeś. "Nie" to ta.. ogólna odpowiedź. - sprostowałam czując się jakbym była wypytywana w szkole i pomyliła datę pierwszej wojny światowej z drugą.
Damon opadł plecami na oparcie fotela, jedną rękę pozostawiając na stole i bawiąc się scyzorykiem. Moje oczy rozszerzyły się widząc to narzędzie. Rozejrzałam się po sali poszukując znajomej twarzy. Nie znalazłam jednak nikogo kto nie byłby pacjentem, czekającym na odwiedziny. Czyżby nie przyprowadził nikogo?
Cisza zaczynała gęstnieć w powietrzu i ciążyć mi coraz bardziej. Po pewnym czasie miałam wrażenie jakby warzyła dobre 10 kilogramów i próbowała zmiażdżyć mnie z każdej strony. I wtedy gdy już miałam ją przerwać, mężczyzna na przeciwko mnie się zaśmiał.
-Mała, głupiutka Hope.. - powiedział tonem jakim mówi się do dziecka, kiedy przez swoją głupotę wywróci się z roweru i rozbije kolano. Scyzoryk, którym do tej pory dziobał drewnianą powierzchnię wbił się w nią z głośnym hukiem, w tym samym czasie, w którym Damon zacisnął wargi. - Wiesz.. nie mogłem się zdecydować nad ofiarą, więc dzisiaj ty ją wybierzesz. - uśmiechnął się szyderczo.
Moje oczy wielkością przypominały pewnie mandarynki. Nie ma mowy bym skazała kogoś na śmierć. Nie zrobię czegoś takiego! I wtedy mój rozmówca zdjął okulary i spojrzał mi głęboko w oczy. Dobrze wiedziałam co to znaczy. Pokręciłam błagalnie głową, kiedy jego źrenica powiększyła się, by potem wrócić do normalnych rozmiarów. W moich oczach były łzy, a w głowie pojawiła się jedna myśl, wyganiająca każdą inną. "Zabij go". Spojrzałam na chłopaka na końcu sali. Nie znałam go zbyt dobrze, tylko czasami widziałam, jak rozmawiał z matką, która przychodziła codziennie. Kiedyś odwiedziło go młodsze rodzeństwo. Rozpłakał się gdy zobaczył swoje małe siostrzyczki. Przytulił je i nie puścił przez dobre parę minut. I przez tyle też czasu uśmiechałyśmy się z Kat patrząc na nich. Nie mogę zabić kogoś takiego. Kogoś tak bardzo wypełnionego miłością. Kogoś kogo tak bardzo kochają inni. Nie mogę zabrać komuś syna, brata.... Nie mogę. Spojrzałam błagalnie na Damona, ale on tylko uśmiechnął się szerzej i włożył mi scyzoryk do dłoni.
-Proszę...- głos mi się trząsł kiedy wstałam i skierowałam się w stronę ofiary.
Ale było już za późno. Salvatore zniknął z mojego punktu widzenia, a ja powoli stawiałam kolejne kroki ku zabójstwie. Łzy spływały po moich policzkach, plamiąc wykładzinę, która niedługo zaleje się rdzawą czerwienią. Z całych sił próbowałam powstrzymać mięśnie przed podniesieniem ręki. Byłam już tak blisko i łkałam ciche "przepraszam" co sekundę. Stał przy oknie, przytrzymując zasłonę i spoglądając na dwór. Miał na twarzy tak szeroki uśmiech. W jego twarzy było tyle emocji, a niedługo nie będzie żadnej, gdy zastygnie w wiecznym spokoju. Gdy go zabije. Płakałam, błagając o wybaczenie gdy nóż był centymetry od jego skóry. Zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć własnej zbrodni. I wtedy czar prysł. Moja ręka z siłą poderwała się do tyłu, w kierunku, w którym napinały się mięśnie nie chcąc wykonać rozkazu. Chciałam odwrócić się i spojrzeć zdziwionym wzrokiem na Damona, ale nim zdążyłam chociażby drgnąć on już stał za mną. Objął mnie jedną ręką w pasie, a dłoń drugiej trzymał na mojej szyi. Nie zaciskał jej. Po prostu trzymał.
-Naprawdę chcesz kogoś zabić? - wyszeptał mi prosto do ucha. - Wiesz przynajmniej o nim cokolwiek? - jego głos brzmiał jak z filmów, kiedy to chłopak szepcze do ucha dziewczynie romantyczne kwestie. Mówił czule. Mówił tak gdy wyznawał mi miłość. A teraz mówił tak nawiązując do morderstwa. - Ma 18 lat. Gdy miał 15 jego ojciec odszedł, a matka zaczęła pić mając jednocześnie pod opieką dwa niemowlęta. Po roku i rozprawie sądowej, zabrano jej je i oddano ojcu. James, bo tak nazywa się chłopak, którego omal nie zabiłaś, nie odszedł, bo ciągle wierzył, że jego rodzicielka się zmieni. Tak się nie stało. W końcu chłopak nie wytrzymał psychicznie i zaczęły nękać go napady agresji. Dlatego tu trafił. Jego matka przejęta stratą jedynego dziecka, rzuciła alkohol i codziennie odwiedza go, błagając o wybaczenie, mimo że on nie ma już do niej żalu. Bardzo się kochają. - Przerwał na chwile, zdejmując jednocześnie rękę z mojej krtani. - Naprawdę chcesz zabrać tej biednej kobiecie jedyne dziecko? Ciekawe czy znowu zacznie pić. A może po prostu się zabije? - brzmiał tak beztrosko, a ja płakałam coraz bardziej. Nie mogę tego zrobić.
-Nie chcę tego zrobić... Proszę. - załkałam.
-I nie musisz. Shhh - uspokajał mnie jak dziecko, które boi się, że pod łóżkiem jest potwór i nie chce zasnąć. - Nie musisz. Wystarczy jedno słowo, mała.
Zauważyłam wtedy różnicę w jego zachowaniu, która wcześniej była niewidoczna. Nie mówił już do mnie "skarbie" i "kochanie", a gdy z jego ust wychodziło "księżniczka" była to raczej kpina. Bo nie byłam już jego księżniczką. Kat miała rację. Teraz byłam tylko celem, który chce osiągnąć, bo nie pasuje się poddać. Nic już dla niego nie znaczę.
Korzystając z tego, że jedna jego ręka opuściła moje ciało, a druga poluzowała uścisk, odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam mu prosto w oczy. Te czarne, puste oczy.
-Już mnie nie kochasz. - powiedziałam bez ogródek.
Damon zmarszczył tylko brwi patrząc na mnie z góry. Trwaliśmy tak chwile.. nie wiem jak długą. Ale była to chwila, która się nie przeciągała. Nie trwała też szybciej. Była normalna. Nawet nie przeszkadzała. Cisza była dziwnie komfortowa mimo ciągłego kontaktu wzrokowego. Czułam się naturalnie. Jakby to, że stoję 10 cm od niego i wpatruje się w jego tęczówki było czymś z czym się urodziłam. Tak było gdy jeszcze miął człowieczeństwo.
-To nie tak, że cię nie kocham. Nie zapomniałem niczego, tylko wyłączyłem to. Pamiętam każdy szczegół, który w tobie kocham i każdą sekundę z naszych wspólnych dni. Każdy pocałunek... pamiętam dokładnie smak twoich ust. To nie tak, że usunąłem emocje. Ja je tylko wyciszyłem. One nadal tam są, tylko nie mają prawa głosu. Wiem że cię kocham, wiem dlaczego i jak bardzo, ale po prostu tego nie czuję. - w czasie gdy to mówił, jego palec wskazujący zaznaczył ścieżka po mojej linii szczęki, by mógł złapać mnie lekko za brodę i kciukiem rysować arcydzieła na ustach. Gdy to mówił był skupiony, ale nie myślał nad słowami. Gdy to mówił, mówił to mój stary Damon. Był tak gdzieś, tylko schowany. Gdy to mówił, w jego oczach były iskierki i już nie były takie martwe i puste.
Gdy to mówił, jego człowieczeństwo wypływało na powierzchnię, by zalać oczy emocjami.
Ale tego nie zrobiło.
Utknęło gdzieś w połowie drogi i Damon zamiast mnie pocałować zniknął. Po prostu wyparował, gdy z przymkniętymi powiekami czekałam, aż jego usta zderzą się z moimi. Gdy otworzyłam oczy, jego już nie było, tak samo jak scyzoryka, a James nadal żył. Co więcej wszyscy się ocknęli i wyżej wymieniony chłopak zauważył mnie i uśmiechnął się lekko, przedstawiając się. Dopiero to pozwoliło mi się ocknąć. Podałam mu rękę i swoje imię, po czym odwzajemniłam uśmiech i niemal biegiem dotarłam do windy. Na szczęście tylko ja postanowiłam z niej teraz skorzystać. Gdy drzwi się zamknęły oparłam się o tylną ścianę. Potrzebowałam chwili by przetrawić to co się stało. Chwili nieco dłuższej niż podróż z parteru na 2 piętro. wcisnęłam przycisk "stop", nie zważając na to, że ktoś może czekać na windę. Ja potrzebowałam jej teraz bardziej. Zsunęłam się po ścianie, siadając na zimnej podłodze. Przetarłam dłońmi twarz, ale to nie pomogło ani trochę. Kontynuując wyprawę, palce przeczesały moje włosy i pociągnęły za nie po obu stronach mojej głowy. Gdy je puściłam, prawdopodobnie wyglądały jakbym od tygodnia nie widziała szczotki.
Te iskierki w jego oczach. Miał takie same zaraz po każdym pocałunku. Jego uczucia wracały. Spieprzyłam to. Mogłam działać dalej, zauważyć to wcześniej, zrobić cokolwiek więcej. Mogłam. I to męczy mnie najbardziej. Wstając z podłogi czułam się dziwnie ociężała. Jakbym ważyła tonę. Przycisnęłam ten sam guzik po raz drugi, uruchamiając windę, która po paru sekundach zatrzymała się na moim piętrze. Powolnym krokiem zaszłam pod moje drzwi i weszłam do pokoju. Justin już tam na mnie czekał i gdy tylko mnie usłyszał, spojrzał na mnie wyczekująco. Moja mina jednak nie była zbyt optymistyczna, więc i jego zrzedła.
-Co się stało?
-Prawie mi się udało. - odparłam na wydechu, siadając na krańcu łóżka. Zaraz po tym z rękami zasłaniającymi twarz, opadłam plecami na materac.
-To źle? - spytał kładąc się obok mnie, na boku,
-Brakowało tak niewiele! - wyrzuciłam z wyrzutem do samej siebie. - Gdybym szybciej zareagowała... aghhhh - wyrzuciłam pełen zirytowania odgłos w poduszkę, jak Justin pół godziny temu.
-Dobra opowiedz mi co się  dokładnie stało. - powiedział zabierając mi urządzenie wyciszające.
Więc opowiedziałam mu wszystko co do minuty. Z każdym słowem miałam do siebie coraz więcej żalu, za opóźnioną reakcję. Bieber cały czas słuchał w wielkim skupieniu. Dopiero kiedy skończyłam, odwrócił wzrok od mojej twarzy.
-Nadal nie rozumiem, dlaczego to takie złe. - powiedział po oblizaniu ust, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - Znamy jego słabość! To pierwszy krok do sukcesu. -  rozłożył szeroko ręce - Trzeba tylko wymyślić jak to wykorzystać. - wzruszył ramionami jakby plan zasadzki na wampira pozbawionego uczuć był bułką z masłem.
-Ok... więc jak to zrobimy ? - spytałam uznając, że nie ma sensu uświadamiać mu o tym jak trudna jest to sprawa.
Tym razem plan nie miał punktów. Nie było alternatyw. Było jasne polecenie. Mam pokazać co ja czuję do niego. Mam pokazać uczucia, do których sama się nie przyznaje. Uczucia schowane tak głęboko, że ekipa najlepiej przeszkolonych górników by się tam nie dostała. Uczucia, które stawiają mnie w roli wariatki. Ale gdzieś tam były i ja to wiedziałam. Nie mogłam zaprzeczać. Nie mogę nazwać tego miłością, ale każde nawet najmniejsze przyznanie się, że gdzieś wewnątrz mnie jest osoba, która nie uważa tej kreatury za potwora i ufa mu, jest kluczem do obudzenia w nim uczuć.
Uznaliśmy, że nie mogę z tym tak po prostu wyskoczyć. Muszę zacząć spokojnie, nie mogę pozwolić mu zajrzeć pod maskę. Ujawnienie uczuć to ostateczna karta. As, który zadecyduje o wszystkim.
Około godziny 20 Justin musiał opuścić szpital. Nie mając nic innego do roboty, postanowiłam wziąć prysznic, bo przecież każdy wie, że podczas tej czynności najlepiej się myśli. Czyste jest nie tylko ciało, ale i umysł. Tak więc, weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi na klucz. Nie żeby ktoś miał tu wejść, to z przyzwyczajenia. Zanim jeszcze spojrzałam w lustro, kilka razy potarłam twarz dłońmi i przeczesałam palcami włosy. Próbowałam się obudzić, ale nie działało, jak co wieczór z resztą. Oparłam ręce na umywalce i przyjrzałam się sobie dokładnie.
Podkrążone, zaspane oczy, zero makijażu, który mógł by to ukryć, usta popękane od ciągłego gryzienia ich w niepokoju, świeżo potargane włosy, zmęczony życiem wzrok. Cała ja. Kto by pomyślał, że kiedyś dziewczyna w lustrze była tylko wkurzona na wszystko wokół. Podchodziłam do lustra kręcąc głową z niedowierzeniem, przypominając sobie wszystkie złe wydarzenia z danego dnia. Potem zmywałam makijaż, myłam zęby, czesałam i związywałam włosy, które mają genetyczny talent to kołtunienia się i spadania na twarz, czego nie cierpię, a następnie szłam pod prysznic, bądź do wanny. Tam nie przejmowałam się niczym, pozwalając by woda i mydło zmyły ze mnie wszelkie złe wibracje. Koniec końców odświeżona i ubrana w piżamę, składającą się z za dużej koszulki i dolnej części bielizny, pełna pozytywnej energii, kładłam się do łóżka i zapadałam w błogi sen.
Ale odkąd moje życie obróciło się na pięcie o 180 stopni, mój wieczorny rytuał zmienił się w rutynowe czynności i myślenie nad podłością życia, a koniec zawsze był taki sam: modlitwa by to wszystko okazało się snem  i zapadanie w prawdziwy sen, który albo był piękny (przez co budziłam się zawiedziona, że to nie prawda), albo okropny (wytworzony przez moją potarganą psychikę i budzący mnie parę razy w nocy) albo sterowany prze Niego (nieważne czy dobry czy zły i tak wprawiał mnie w złe samopoczucie i odbierał bezpieczeństwo, które czułam w moim kochanym pokoiku).
Tak i teraz, wykonałam monotonię w postaci mycia zębów i uporaniem się z włosami i weszłam pod prysznic, by szum wody pobudził mózg do działania. Byłam zmęczona myśleniem. Chciałam tylko chwili totalnej ciszy i spokoju, by po prostu zamknąć oczy i wyłączyć wszystko. Coś podobnego miałam podczas pobytu w izolatce. Damon zapewniał mi właśnie takie chwile relaksu. Wchodził mi do głowy, stawiał mnie w najbardziej łagodnym krajobrazie i pozwalał poleniuchować i zdać się na niego. Nic mnie nie obchodziło. Nic nie niepokoiło. Wszystko było w doskonałej harmonii. Przynajmniej dopóki nie zburzył jej i nie podeptał na małe kawałeczki. Kłamstwo to jedna z najgorszych rzeczy w współczesnym świecie. Zwłaszcza gdy kłamiesz w sytuacji, kiedy zawiniłeś i nie przyznajesz się do błędu. Ukrywasz fakty i pozwalasz komuś myśleć, że jesteś aniołkiem. To totalna głupota, bo prawda jest niesamowicie uparta. Chociażbyś zamknął ją w najlepiej strzeżonym skarbcu, ona się wydostanie. Bo prawda nienawidzi ludzi. Zwłaszcza tych, którzy nie lubią jej.
Oparłam się plecami o zimne kafelki, bo skończyłam wszystkie "prysznicowe czynności", ale nie chciałam jeszcze wracać do świata realnego. Chciałam zostać tutaj, aż cała ciepła woda świata się skończy i zmarznę. Póki co to nie nastąpiło, więc cierpliwie czekałam. Czekałam, czekałam i czekałam tak długo, że odpłynęłam. Nie mam na myśli snu, tylko stanu w którym się nie funkcjonuje. Żyjesz i oddychasz, ale jesteś tylko roślinką, która ma gdzieś to co się dzieje wokół. Oczywiście metaforycznie, bo gdybym naprawdę była kwiatuszkiem na łące, nie podskoczyłoby mi serce słysząc dźwięk zamykanych drzwi. Ktoś chyba chciał bym to słyszała, bo inaczej nie trzaskałby nimi tak głośno.
Owinęłam się ręcznikiem, uprzednio przetrzepując nim włosy, by pozbyć się nadmiaru wody, i ostrożnie wyszłam z pomieszczenia. Najpierw tylko uchyliłam drzwi i wystawiłam głowę, a upewniając się, że gościa tu nie ma, pozwoliłam sobie wyjść. Para z łazienki ledwie widocznie ulatniała się za zewnątrz, przypominając jednocześnie o różnicy temperatur między pokojami. Zadrżałam lekko, ponieważ nadal byłam pokryta kropelkami, które wyparowując z mojego ciała, sprawiały wrażenie jakbym wyszła naga na dwór w zimie.
Rozejrzałam się uważnie po pokoju. Po trzeciej takiej wędrówce oczami, zauważyłam niewielką kartkę nad moim łóżkiem. Ku mojemu przerażeniu, była przyczepiona do ściany za pomocą scyzoryku. Tego samego, który miał dzisiaj Damon i którym o mało co nie dokonałam zabójstwa. Wyciągnęłam drżącą rękę w celu wydostania karteczki. Usiadłam na łóżku, kładąc narzędzie obok i zastanawiając się czy na pewno chcę przeczytać odwrót papieru. Po kilu minutach bezcelowego wpatrywania się, ciekawość wzięła górę. A jak wiadomo, ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Moja ręka w odruchu powędrowała do ust, co nie stłumiło jednak pisku. To było zdjęcie. Zdjęcie martwego Jamesa. Łzy od razu spłynęły mi do oczu. Zaczęłam cicho łkać, wpatrując się w obraz chłopaka, leżącego na podłodze z otwartymi, martwymi oczami i z rozciętym gardłem. Przypomniałam sobie to wszystko co mówił Salvatore. O jego matce, sile, miłości... i po prostu wybuchłam. Zdjęcie upadło na ziemię, a ja oparłam łokcie na kolanach i pochylona, z twarzą zasłoniętą przez dłonie, płakałam. Po prostu płakałam. Nie mogłam zmusić się do czegoś więcej. To była moja wina. Mogłam się poddać. Nikt by nie ucierpiał. Wtedy zaczęłam wątpić czy dalsza walka ma jeszcze jakichś sens. Jutro umrze kolejna osoba. Kolejna osoba z własną historią. Kolejna NIEWINNA osoba. A ja będę miała kolejną krew na rękach.
Kiedy zdołałam się już uspokoić i zdjęłam ręce z twarzy, zauważyłam, że na zdjęciu jest coś napisane. Wcześniej byłam zbyt przejęta by to zauważyć.

Droga księżniczko,
co prawda, nasze spotkanie przebiegło nieco inaczej niż planowałem, przez co nie było ci dane dokończyć tego co zaczęłaś. Dlatego wyręczyłem cię. Nie ma za co. 

Twój Damon

Ironia wręcz wylewała się z liter. Każde kolejne słowo było nią przesiąknięte bardziej niż poprzednie. To wzbudziło we mnie pewną złość. Kpił ze mnie. Kpił z mojej wrażliwości. Kpił z mojej empatii. Kpił z tego nie nie byłam potworem. Napisał o zabójstwie w moim imieniu, jakby właśnie poinformował mnie, że zrobił za mnie zakupy. W złości zacisnęłam wargi. On nie może taki pozostać. Nie pozwolę by osoba, która wymyślała dla mnie łąki, białe sukienki i warkocze z wplecionymi kwiatami drwiła z mojego człowieczeństwa. By ktoś kto czytał mi wiersze, wysyłał mi wyprute z uczuć liściki. By ktoś kto nazywał mnie swoim skarbem, uważał mnie za wygraną w grze. Nie pozwolę by tak wspaniała osoba, była niszczona. 
Włączę mu te cholerne emocje. W ten czy inny sposób. 

Damon's POV

Ok, ucieczka nie jest zbyt męskim zagraniem. Jednak to jedyne co mogłem zrobić. Jej oczy... Te piękne oczy... Płynąłem w nich jak w morzu... do czasu aż zacząłem tonąć. Z początku powoli, potem coraz gwałtowniej. Więc po prostu uciekłem. Od tych oczu, od tego oceanu, od tych uczuć, które wypływały na powierzchnię mojej własnej głębi. Nie mogłem na to pozwolić. Nie pozwolę jej wygrać. A zrobiłbym to gdyby moje usta złączyły się z jej. Cholera jasna, jej usta. Te wspaniałe, miękkie wargi, których całowanie jest jak tlen, gdy dusisz się tonąc w jej oczach. Te pocałunki, które są jak promyki słońca podczas wieków ciemności. Te pocałunki, które sprawiają, że serce bije szybciej i czuję się taki żywy. Jej usta smakują życiem, wolnością, spokojem, harmonią... szczerzę to smakują wszystkim tym czego się w danej chwili potrzebuje. Jej pocałunki potrafiłyby wyciągnąć ukryte we mnie dobro na światło dziennie. I właśnie dlatego nie mogłem jej pocałować. Mimo że chciałem tego jak niczego innego. Chciałem tego tak bardzo, że byłem gotowy błagać. Byłem gotowy paść na kolana i błagać o przebaczenie. 
A to oznaczało, że ten mięczak z uczuciami próbuje się wydostać. 
Udało mi się uciec, jednak gdy tylko dotarłem na tyły budynku, oparłem się plecami o pierwsze lepsze drzewo i złapałem za serce. Nie, nie miałem zawału. Chociaż można by to było nazwać atakiem serca. Bolało. Cholernie bolało, bo tak właśnie boli miłość. Zwłaszcza ta nieodwzajemniona i nieszczęśliwa, gdy wiesz że druga osoba cię nie porostu nie pokocha, ale ty czekasz jak głupi, gotowy oddać jej swoje serce nawet i dosłownie. To boli. Boli cholernie bardzo. Trwałem w prawie tak wielkiej agonii, że miałem ochotę wyrwać sobie ten przeklęty organ. Nie jestem pewny dlaczego przestałem to czuć. Jest możliwość, że pstryczek się przełączył, ale ja wyłączyłem wszystko ponownie. Byleby tego nie czuć. 
Nie pozwolę sobie na ten ból. Nie jeśli będzie tak okropnie. A jedyną rzeczą, działającą jak aspiryna na moje emocje była Ona. Ona, która nie chciała wcale ukoić mojego bólu. Ale to właśnie ona była jedynym lekarstwem. Mógłbym włączyć wszystko, zatonąć w cierpieniu, pozwolić sobie zrzucić się z urwiska, do tych wszystkich morderczych piranii zwanych emocjami, gdybym tylko wiedział, że ona to ukoi. Gdybym tylko wiedział, że wtedy mnie pocałuje. Że będzie blisko i że mnie uchroni. Że będzie ze mną zawsze i już nie pozwoli by bolało. Chcę tylko by była ze mną...
Chwila, co? 
Co ja do kurwy nędzy wygaduje?
Nie chce jej! Nie chce jej pocałunków i nie chcę jej bliskości! 
Cholera widocznie działa na mnie bardziej niż by się wydawało. Wyciąga moje człowieczeństwo nawet na wierzch nawet gdy nie ma jej w pobliżu. 
O nie, nie ze mną te numery. 
Potrzebuje jej tylko do jednej rzeczy: by wygrać. To pieprzona gra bez zasad, ale nie ma mowy bym ją przegrał. A skoro nie ma zasad, wszystkie sztuczki są dozwolone. A tak się składa, że mam ich cały rękaw.

_________________________________________________________________________
I jak się podoba? Jakie jeszcze Asy ma Damon? Czy Hope uda się przywrócić mu uczucia? Kto wygra tą grę? Czytaj dalej, a się dowiesz.

Wiem, że pewnie mówiłam to już dziesiątki razy, ale w sumie zbliżają się wakacje, a kiedy już nadejdą nie będę miała żadnych przeszkód (bo póki co ostatnie poprawki, wycieczka i składanie papierów, więc mam trochę na głowie), a zarazem mam mnóstwo pomysłów, więc być może uda mi się dodawać częściej.
Ale to się jeszcze zobaczy. A jak na razie, teraz na tym blogu będzie przerwa w dodawaniu i będę pisać na drugi. Zachęcam więc do obserwowania bloga lub podania danych, bym mogła was poinformować gdy rozdział wreszcie się pojawi.
Tak czy siak, mam nadzieję, że się podoba. Proszę napiszcie co o tym myślicie :)

Prosze:
CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE
Jeśli masz pytanie - napisz w komentarzu.

2 komentarze:

  1. Idealny! Mam nadzieję że Hope uda się włączyć to człowieczeństwo i nikt już nie umrze Czekam na nexta Życzę dużo weny kochana na kolejne :* Zapraszam do mnie opowiadania111.blogspot.com Do następnego ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. http://people-change-jb.blogspot.com/
    Staję znów w tym samym miejscu. Słyszę znów tą samą głośną muzykę, która znów dudni w moim ciele. Znów oddycham głęboko przez lekko otwarte usta. Znów robię to, co zwykle robię.
    Tym razem… tylko dla niego.
    Zapraszam do siebie i przepraszam za spam :)

    OdpowiedzUsuń